Thursday, January 26, 2006

Atar

Dzien 11
Pociag faktycznie przyjechal i faktycznie byl dlugi, a nawet bardzo. Szkoda tylko, ze w wagonie dla pasazerow zapomnieli zamontowac zamykanych okien. Przemarzlismy na kosc. W srodku nocy jakis krajowiec mial nas zawiesc do Ataru. Mial, ale na tym sie skonczylo. Zaplacilismy, dostalismy pokwitowanie na kawalku znalezionego kartonu i po pieciu minutach jazdy zepsuly sie swiatla. A na srodku pustkowia bez swiatel ani rusz. Dotarlismy do malego obozu (patrz baraku) i spedzilismy tu reszte nocy. Okolo 5 nad ranem zerwala sie burza piaskowa, ale na szczescie nie byla na tyle silna zeby zmiesc nasz "solidny" oboz. Okolo 10 bylismy w Atarze. Niestety, ale z Chinguetti nici. Musimy jechac do stolicy po wizy.

0 Comments:

Post a Comment

<< Home