Wednesday, March 01, 2006

Home, sweet home

Dzien 46
Rano ledwie zdazylem na lotnisko w Stansted przez te londynskie korki, ale ostatecznie polecialem do domu. Good bye Africa.
Byla to jedna z najlepszych podrozy w moim zyciu i jednoczesnie najtrudniejsza. Dlatego chcialem tu przy tej okazji podziekowac wszystkim, ktorzy pomogli mi przy jej organizacji i wszystkim Wam, ktorzy czytaliscie te relacje. Do zobaczenia juz wkrotce na innym kontynencie.
Tomek Szymkiewicz
West Africa 2006

Zimna Europa

Dzien 45
Wyladowalem w Mediolanie, ale nawet nie chcialo mi sie jechac do miasta. Bylo zimno i to bardzo, nie tak jak w Afryce. Po poludniu polecialem do Londynu i Maciek z Filipem odebrali mnie z lotniska. I pojechalismy cos zjesc... Tak zjesc. Zjedlismy BIGOS. Zjedlismy normalne polskie jedzenie. To naprawde super jak przez kilka tygodni je sie bagietki albo ryz z kurczakiem. Pozdrowienia dla Lisa i Filipa.

Akra

Dzien 44
Jestem w stolicy i jest milo. Mieszkam sobie w The Date Hotel, calkiem nie daleko centrum. Rano przezylem cos o czym marzylem od dawna. Gospel Music. Wchdze do kosciola, a tam msza. Nie, nie, nie taka zwykla msza. Msza w Ghanie w kosciele prezbiterianskim wyglada troche inaczej niz msze w naszych kosciolach. Jak wszyscy wstali i zaczeli spiewac, grac, niemalze tanczyc to nie chcialo mi sie wierzyc, ze tak ludzie moga sie modlic. Caly kosciol spiewajacych i tanczacych murzynow i ja. Obruni. Tez tanczylem i klaskalem. Niesamowity klimat. Pozniej jeszcze jeden z wiernych zachecal mnie zebym sie przylaczych do ich fellowship, znaczy parafii. No ale nie zapisalem sie, bo wieczorem mam samolot.
Po poludniu przypadkowo trafilem na sesje African Reggae. To niezla muza. Nad oceanem, w knajpce kolesie wyciagneli magnetofon i zabawa. Oczywiscie dostalem zaproszenie do tancow. Zapamietam to chyba na dlugo.
A wieczorem co? No wlasnie. Pozegnanie z Afryka. Jade na lotnisko.

Jezioro Volta

Dzien
Okolo 100 km od Akry na polnocny wschod polozone jest miasto Akosombo. Wlasciwie nic szczegolnego gdyby nie to, ze wlasnie tu kolo miasta zbudowana jest tama na najwiekszym na swiecie sztucznym zbiorniku. Mania wielkosci jakal mial swojego czasu Nkrumah, lider Ghany, doprowadzila do sfinalizowania tego projektu. Ale to chyba fiasko, najwieksza korzysc z tego przedsiewziecia przypadla amerykanskiej firmie budujacej tame, a samym mieszkancom Ghany zostalo niewiele. Przy budowie zalano woda okolo 7% powierzchni kraju, a elektrownia ta produkowac moze tyle produ ile potrzebuje cala Ghana i czesc Togo i Beninu.
Jak to dzisiaj wyglada? Ladnie, ale bez rewelacji. Okolica zielona, duzo motyli, a sama tama nie wydawala mi sie taka ogromna. Ta w Solinie kojarzy mi sie wieksza...
No, ale to byl mily dzien, zwlaszcza gdy pedzilem do Akosombo tro-trosem na pierwszym siedzieniu.

Obruni, obruni

Dzien kolejny
Obruni, obruni! Tak na mnie wolaja. Obruni znaczy bialy czlowiek. Czesto mnie zaczepiaja na ulicy czy autobusie i tak sie wlasnie zwracaja do bialasow. Rano przyjechalem do Cape Coast i od razu ruszylem do zamku. Zwiedzanie z przewodnikiem okazalo sie tym razem strzalem w dziesiatke. Pozamykal nas w lochach, ktorych kiedys wiezili niewolnikow, opowiedzial nam troche przerazajacej historii handlu ludzmi i oprowadzil po calym zamku. Generalne zamek pieknie polozony przy piaszczystej plazy z palmami, ale wrazenie troche przygnebiajace jak sie wyobrazi sobie cale okrucienstwo jakiego biala rasa dopuscila sie na czarnej.
Po poludniu popedzilem jeszcze do Elminy. Tam polozony jest drugi zamek wpisany, de facto, na liste UNESCO. Tez piekny i jednoczesnie jest najstarsza na swiecie budowla wybudowana przez Europejczykow polozona poza starym kontynentem.