Monday, July 31, 2006

Back in venezuela

Dzien 37
Rano dotarlismy do Boa Vista i przesiedlismy sie na autobus jadacy do granicy. Kierowcy autobusow w Brazyli nie sa zbyt normalni jezeli chodzi o uzywanie klimatyzacji. W autobusie bylo chyba 10 stopni. Nie umieja regulowac klimatyzacji. Ania prawie zamarzla a ja mialem sople na nosie. Z granicy taksowkarz zabral nas do Santa Eleny. To takie male miasteczko przy samej granicy. Stad wyruszaja wyprawy na Roraime i Gran Sabane. To piekny region Wenezueli, gdzie zobaczyc mozna ogrmne plasie formacje skalne.
Jutro jedziemy zobaczyc okolice pelna wodospadow.

Z Manaus

Dzien 36
W niedziele w duzym miescie brazyliskim milo nie jest. Na ulicach pustki jakby po bombie. Kreca sie jakies podejrzane typki i cos zagaduja. Poszwedalismy sie troche z nimi, zobaczylismy jakies nedzne muzeum monet i pojechalismy na dworzec. Dworzec jak dworzec. Syf, brudno i glosno. Ktos sie kloci, ktos krzyczy. Kupilismy bilety do Boa Vista.

Opera

Dzien 35
Rano zabralismy sie na plaze. Plaza nad Amazonka? Ano tak. Maja taka mala plaze kilkanascie kilometrow za miastem. Nazywaja ja Ponto Negro. Taki sobotni piknik. Knajpeczki, piwo, ryby, muzyka... Plaza nie za piekna, ale ludzie sie kapia.
Obok wybudowli super hotel Tropical. Poszlismy udajac, ze jestesmy zainteresowani. Tanio. Noc jakies 200 dolarow. Nie skorzystalismy, ale za to wjechalismy na 16 pietro, zeby zobaczyc panowame Manaus. Super.
Wstyd sie przyznac, ale nigdy nie bylismy wczesniej w operze. Wlasnie tu w Manaus natrafila sie okazja. Wieczorem wystawiaja spektakl jakis brazylijskich artystow. Panstwo dba o kulturalne wyksztalcenie obywateli, wiec czesc spektakli jest za darmo. To cos dla nas. I bylo warto. Budynek opery przesliczny. Wewnatrz niezly klimat. Dobrze, ze w spektaklu nie bylo za duzo mowienia, bo ze rozumieniem bylyby klopoty.

Manaus

Dzien 34
Lot do Manaus z miedzyladowaniem w Santerem trwa niecale trzy godziny. Brazylia odkryla chyba niedawno cos takiego jak tanie linie lotnicze. Moze nie sa one tak tanie jak w Europie, ale mozna to nazwac tanimi jak na tutejsze warunki. Widok w trakcie lotu niezapomniany. Samolot leci caly czas wzdluz Amazonki. Jak pogoda jest ladna to mozna zobaczyc ogromne moze plynacej powoli wody z doplywami poprzecinanymi zielona dzungla.
Manaus to najwieksze miasto w Amazonii. Mieszka tu prawie 1,7 miliona ludzi. Wlasciwie jedyna droga laczaca Manaus z innym miastem to droga biegnaca na polna do Boa Vista. Alternatywa pozostaje pieciodniowy rejs do Belem albo do Tabatingi przy kolumbijskiej granicy.
Wieczorem znajdujemy sobie skromy hotelik niedaleko centrum i idziemy na rybe. Pirarucu to amazonski przysmak. Dobrze, ze podaja bez osci.

Thursday, July 27, 2006

Belem

Dzien nie jak co dzien

Belem to duze miasto lezace przy ujsciu Amazonki. Z lotu ptaka wyglada niesamowicie. Ogromne wiezowce wyrastajace nad brzegiem przypominaja architekture ktoregos z amerykanskich miast. Ale to tylko z lotu ptaka. Jadac z lotniska przejezdzamy przez slumsy. Zblizajac sie do owych drapaczy chmur widac, ze sa to jednak zaniedbane w polowie budujace sie albo remontujace budynki przypominajace raczej ukrainskie blokowiska niz amerykanskie drapacze. Tak poza tym troche niszczejacym klimatem Belem jest ladne. Duzo tu portugalskich pozostalosci. Fort nad rzeka, kamienice, budynki, w ktorych dzisiaj mieszcza sie banki albo urzedy. Juz pozno, spadamy zobaczyc druga czesc miasta. Jutro lecimy do Manaus czy Manaosz jak oni tu mowia.

Ania nadaje

Brazylijski Temperament

Czekajac na autobus do Makapy bylismy swiadkami wielkiej, prawdziwej 'babskiej' klotni. Z autobusu wyszedl chlopak z dziewczyna i czekali tak jak my na kolejny. Po chwili zjawila sie, (jak sie pozniej domyslilismy) jego ex-dziewczyna. Uderzyla 'obecna´ w twarz, za chwile z pobliskich stolikow barowych biarac szklanka po szklance zaczela rzucac w uciekajaca 'obecna' krzyczac okropnie. Chlopak nie reagowal zbytnio, zaczal bic jej brawo i gratulowac widowiska, gdyz wszyscy bardzo zainteresowali sie cala sytuacja i zrobil sie tlum gapiow. Jednak tylko my balismy sie biegajacych kobiet zaslaniajac glowy przed latajacymi szklankami. Komentowali tylko patrzac na nas 'to normalne' usmiechajac sie do siebie. Chlopak wezwal taksowke dla swojej dziewczyny i ta gdzies odjechala, ex-dziewczyna uspokoila sie wtedy i zaczela spokojnie rozmawiac ze swoim bylym...nie dostalismy szklanka...

Macapa

Dzien 32
Macapa to stolica duzego stanu w Brazylii. Dla zainteresowanych polecam czytanki na wyborczej:
Porownalismy ceny statkow i samolotow lecacych do Belem. Wyszlo na to samo z mala roznica. Samolot leci 30 minut, statek plynie 24 godziny. Polecielismy.

Ania nadaje z Brazylii:
Nalezalam do pewie wielu osob, ktorym Brazylia kojarzy sie z karnawalem, Rio de Janerio i plazami. To sie dosyc zmienilo, po naszej 14-sto godzinnej jezdzie przez dzungle. Po drodze nic, oprocz wielich drzew, palm, krzakow, z oddali slychac tylko bylo odglosy ptakow, i juz za kilkoma drzewami, patrzac wglab, juz nie zywa zielen, ale czarno, mroczno, tajemniczo...Brazylijczycy, pommimo tego, ze jest tutaj niebezpiecznie, i oczy mamy caly czas dookola glowy, zrobili na nas bardzo dobre wrazenie. Na samym poczatku spodobolo nam sie to, ze co piaty z nich nosi swoja narodowa zolta koszulke z zielonymi emblematami. Oczywiscie najwiecej widac 9-tek z napisem Ronaldo. Sa usmiechmieci i pomocni, niestety bez znajomosci przez Tomka hiszpanskiego nie dalibysmy rady sprawnie porozumiec sie z nimi. Nie znaja angielskiego i nawet jak im dajemy do zrozumienia, ze nie znamy ich portugalskiego to ida w zaparte i dalej "pomagaja" w swoim jezyku. Bardzo duzo tutaj owocow i warzyw, i trafilismy dzisiaj na to co najbardziej lubie, a mianowicie targ miejski. Najwiecej tutaj, jak przystalo na miasto polozone nad rzeka, ryb i chyba kilkanascie gatunkow krewetek w rozmiarze od 1 do 15 cm!! Ceny podobne do tych w Polsce, po drogiej Gujanie jemy obiad za ok 8 zl skladajacy sie z pysznej ryby, ryzu i salatki. Dalej upal 35-40 stopni, to, ze sie non stop pocimy to juz norma.

Do Macapy

Dzien kolejny
Autobus do Macapy firmy Garra mial odjechac o 9 rano. Mial, ale nie odjechal. Jakas awaria czy cos takiego. Ciezko sie z Brazylijczykami porozumiec. Oni sadza, ze wszystkie stworzenia na swiecie przypominajace ludzi mowia po portugalsku. Wiec jak mowimy, ze nie rozumiemy, to oni na to jeszcze szybciej i glosniej cos tlumacza. Czasami sa jakby obrazeni, ze nie odpowiadamy. Ostatecznie mieszanka hiszpanskiego i polskiego pozwala dowiedziec sie, ze moze za 2 - 3 godziny pojedziemy i tak tez sie stalo.
Droga do Macapy to 600 km ubitego blota ciagnacego sie przez gesta dzungle. Przez pierwsze 11 godzin jazdy widzielismy moze 10 wiosek skladajacych sie z kilku domow. Ania jednego miasta. To prawdziwa Amazonia. Jeszcze pekla nam guma w autobusie, woda zaczela leciec z chlodnicy, ale generalnie bylo ok. O 2 w nocy jestesmy w Macapie.

Do Brazylii

Dzien 30
Na poczatku serdeczne dzieki dla wszystkich, ktorzy pamietali o moim urodzeniu. Poswietujemy jak wrocimy. Sie wroci, sie poswietuje...

Niewiele osob podrozuje po Gujanie Francuskiej. Od 6 rano szukalismy wspoltowarzyszy, ktorzy chcieliby jechac z nami i podzielic koszty podrozy do przygranicznej miejscowosci Saint Georges de l'Oyapock. Kolo 8 udalo sie. Bus byl pelny i zadowolony kierowca skasowal od kazdego po 40 !!!!!! euro. Wariat. Wariat. 157km za 40euro. Wariat.
I to drogowy. Powiedzial, ze byl kiedys zolnierzem. I chyba lubi szybko jezdzic. Jechal naprawde szybko. Szybciej niz Rudy i ja. Szybciej niz ktokolwiek kogo widzialem wczesniej. Jechalo z nami male dziecko i jeszcze kilka innych osob wrazliwych na szybko jazde. Po pol godziny jazdy paserowie zaczeli wymiotowac, ale chyba dodalo to naszemu kierowcy energii. Ja na wszelki wypadek nic nie mowilem z wrazenia. Ania tez jakos umilkla. Raz na wzniesieniu kola oderwaly sie chyba od jezdni. Przez trzy godziny jazdy minelismy moze 3 auta. Nikt tu nie jezdzi. Nowa, wybudowana do granicy brazyliskiej droga, za 575 milionow euro, prowadzi przez dziewicza dzungle. Wycieli po porostu kawalek dzungli i wylali asfalt. Tylko dla kogo?

W koncu dojechalismy zywi do rzeki i od razu usmiechnieci brazylijscy przewoznicy lodkowi rzucili sie na nas. Podbilismy paszporty i poplynelismy do Brazylii.

Zawsze chcialem zobaczyc jak wyglada kraj samby, Pelego i prezydenta Lula da Silvy. No i zobaczylismy. Doplynelismy do miejscowosci Oyapoque i znowu jazda. Tym razem ruszyli do ataku wymieniacze pieniedzy i wlasciciele samochodow, ktorzy moga zawiezc nas do Macapy. Dziekujemy, ale nie.
Dotarlismy do policji federalnej podbis paszporty i dowiedzielismy sie, zeby dzisiaj lepiej nie jechac i jutro zabrac sie pierwszym rannym autobusem. Tak tez zrobilismy.
A jak wyglada ta nasza Brazylia? No nie tak jak Rio z prospektow. Oyapoque to mala miescina nad rzeka. Miasteczko zyje z handlu i przybyszow z Gujany. Jest troche odizolowane. Trzy razy w tygodniu lata samolot do Macapy, ale cena odstrasza wiekszosc amatorow przemieszczania sie.

Cayenne

Dzien 29
Cayenne. Tak sie nazywa model Porsche. Podobno jest drogi. Moze nawet bardzo. To nie ma znaczenia.
Cayenne jest inne, Cayenne zyje. Troche szkoda, ze trafiamy tutaj w sobote po poludniu, a dzisiaj jest juz niedziela, bo mieszkancy troche uspieni i pochowani w domach. Pod wieczor jednak ulice sie zapelniaja. W dzien mozna sie przejsc nad ocean. Maja tu taki maly park czy miejsce wypoczynku, jak kto woli. Ludzie czytaja, graja w bule, bawia sie z dziecmi. Cayenne to nie duze miasto, chyba jakies 50 tysiecy ludzi. Duzo tutaj bialych i Azjatow. Wiekszosc sklepow spozywczych prowadza Azjaci. Atrakcji w samym Cayenne za duzo nie ma. Mozna pojsc do muzeum, do kosciola, na stadion...
Do Gujany zwykle przyjezdzaja bogaci turysci z Francji, szukajacy przygod w trakcie wypraw wglab Gujany. Drog niestety tam nie ma i wszedzie latac trzeba samolotami. Dlatego wiec ceny wypraw delikatnie wykraczaj poza nasz budzet. Dla zobrazowania sprawy powiem na przyklad, ze tygodnia wyprawa w interior kosztuje okolo 800-1000 euro. Tanio, prawda?

Aha, wyczytalismy wlasnie, ze jakis facet z Trynidadu i Tobago bedzie trenowal polska druzyne. Ciekawe jak mu pojdzie. Kilka stadionow na Trynidadzie widziellismy, ale grajacych nie za duzo.

Wracajac do Gujany to warto dodac jeszcze, ze w Gujanie jest duze centrum badan kosmicznych, ktore mozna zwiedzac. Z racji, ze jest niedziela i nic nie kursuje w tym kierunku omija nas ta przyjemnosc.

Dodam jeszcze, ze moja narzeczona Ania, zalatwila nam dzisiaj darmowy wstep na basen w najlepszym hotelu w miescie. Chyba usmiechnela sie do recepcjonisty...
Powiedziala, ze to na moje urodziny... :-)

Gujana Francuska

Dzien 28 czyli dzien w Europie
Wczoraj wieczorem spotkalismy w naszym guesthousie Holendra, fotografa. Ponoc wygral konkurs na najlepszego fotografa Holandii i pracuje dla kilku gazet, ktore oplacaja mu podroze po swiecie i kupuja jego zdjecia. Joffy, nasz Holender, zostal wczoraj napadniety i okradziony w granicznej wiosce Albina. To wlasnie tam gdzie mielismy zaraz jechac.
Porozmawialismy sobie troche o naszych przygodach tych mniej i bardziej strasznych, kto co przezyl i co widzial. Podobno najgorsza jest Somalia, gdzie nie rozmawiaja z delikwentem tylko od razu zabijaja. Kongo nie jest takie zle, bo w Kinszasie jak Cie zlapia to wywoza za miasto wszystko kaza oddac, ale zostawiala 4 centy na powrot do hotelu. Hmm, przynajmniej troche po ludzku... No jeszcze jest Lagos w Nigerii, Nairobii i Johanesburg...
Jest jeszcze Cayenne w Gujanie Francuskiej i Brazylia Polnocna, gdzie ponoc jest jeszcze gorzej niz w Surinamie. Tak przynajmniej twierdzi nasz Holender. Miejmy nadzieje, ze sie myli. Zreszta chyba troche przesadza. Trzeba sie jakos pocieszyc.
Dolaczyl sie jeszcze do calej dyskusji wlasciciel naszego hoteliku, mowiac, ze go dwa tygodnie temu napadlo dwoch goryli i polamali mu malego palca i zabrali dokumenty.
Podrozowanie to same przyjemnosci.
Wsiedlismy wiec rano do malego busa, rozszarpywani przez bande surinamskich busiarzy walczacych o pasarzerow i ruszylismy do wspomnianej Albiny. Miasteczko graniczne jak kazde inne, po prostu dziura zabita dechami. My tylko troche bardziej przestraszeni wczorajszymi opowiesciami, wysiedlismy z busa i wpadlismy od razu w objecia bandy wlascicieli lodek, przewozacych ludzi na druga strone rzeki do Gujany.
Kazdy z nich oferowal lepsza cene i kazdy pokazywal na drugiego, ze to oszust. Tam mowili, zeby nie isc, bo nas okradna, tam zeby nie jechac, bo zabija. Wiec poszlismy w druga strone.
I dobrze. Trafilismy w koncu do oficjalnego promu i spokojnie przeplynelismy rzeke.

Po drugieje stronie juz Europa. Male miasteczko Saint Laurent du Moroni lezy nad rzeko Moroni i ma zupelnie inny chrakter od swojego surinamskiego sasiada. Jest spokojniejsze i bezpieczniejsze.
Celnicy przywitali nas wbijajac nam pieczatke do paszportu i sprawdzajac czy aby na pewno Polacy mogli tu wjezdzac bez wiz. Byli na tyle mili, ze zamowili nam busa nad przystan, zeby zabral nas do Cayenne.
Bus przyjechal i nas zabral, a kierowca kazal zaplacic 35 euro. Ile? Pytamy dwa razy. 35 euro, to standardowa taryfa. Do Cayenne jest okolo 250 km i mamy za to zaplacic 70euro. Chyba spadl z drzewa.
Okazuje sie jednak, ze nie. Gujana Francuska to najdrozszy kraj w Ameryce Poludniowej. Przepraszam to nie kraj. To terytorium zamorskie Francji czyli Unia Europejska. Najdrozsze miejsce i jednoczesnie najwyzszy poziom zycia. Po ulicach Cayenne jezdza najnowsze merole, bmw i francuskie wynalazki. Air France regularnie lata do Paryza. Ceny hoteli przypominaja europejskie. Najtansza opcja dla nas to hotelik La Bodega za 30 euro za noc. No nie jest to travelerska cena, ale za to standard nie najgorszy.

Friday, July 21, 2006

Paramaribo

Dzien 27
Surinam ma trzy podstawowe zalety. Po pierwsze jest tu piwo. Po drugie piwo sprzedaja w duzych litrowych butelkach i po trzecie mozna je kupic praktycznie wszedzie.
Po wczorajszym spacerze po Paramaribo dzisiaj postanawiamy zobaczyc jak zyja ludzie w mniejszych miasteczkach. Nowy Amsterdam to wioska czy miasteczko jak kto woli na przeciwleglym brzegu rzeki Surinam. Mozna dostac sie tam malym busem za okolo 40 centow amerykanskich.
Nowy Amsterdam ma strategiczne polozenie i wlasnie tu Holendrzy wybudowali fort. Dzisiaj to male muzeum mozna zwiedzic przez niecala godzine.

Surinam

Dzien dwudziesty piaty plus jeden
Wyladowalismy po poltoragodzinnym locie w porcie lotniczym imienia Adolfa Pengela w Surinamie. Godzina nie najlepsza do ladowan, ale znalazl sie jakis milosierny hinduski taksowkarz, ktory zawiozl nas za pol ceny do guesthousu w centrum Paramaribo. Lotnisko jest oddalone od stolicy o jakies 50km, wiec jechalismy prawie godzine.
Rano wyruszylismy na podboj miasta. Paramaribo to stolica tego niewielkiego kraju na polnocy Ameryki Poludniowej. Kilka osob na ulicy zapytalo nas dlaczego przyjechalismy akurat do Surinamu. No i co im mielismy odpowiedziec?
Kraj ten w wiekszosci pokrywa las rownikowy i turysci przylatujacy tutaj to glownie pasjonaci wypraw do dzungli i obserwowania przyrody. My z wielka checia poplynelibysmy tez na tydzien wglab kraju, ale ceny wypraw sa kosmiczne. Turystyka w Surinamie dopiero raczkuje i wybor i konkurencja jest niewielka.
Surinam byl kiedys kolonia holenderska, dlatego dzisiaj mieszkancy mowia glownie po holendersku i turysci w wiekszosci przylatuja z Amsterdamu.

Mamy mala awarie sprzetu fotograficznego. Nasz Nikon przestal dzialac, tak zwyczajnie nie chce robic zdjec. Sytuacja zmusila nas wiec do odwiedzin lokalnych sklepow fotograficznych. Kupilismy mala malpke i dostalismy w prezencie pilke nozna. Super! Na pewno sie nam przyda po drodze pilka do nogi. Moze w Brazylii pogramy :-)

Thursday, July 20, 2006

Port of Spain

Dzien 25
Prom o nazwie Lynx czyli Rys w trzy godziny pokonuje trase ze Scarbourough na Tobago do Port of Spain na Trynidadzie. Jedziemy lokalnym busikiem na lotnisko zostawic bagaze i wracamy na ostatni spacer po stolicy. A tu jak zwykle ruch i korki. W tym miescie chyba kazdy ma co najmniej dwa auta. Z drugiej strony uliczki sa waskie i jest ich malo. W rezulatacie na wyjazd z miasta czeka sie czasami do godziny. No prawie jak Chicago! Albo Banjul :-)
Rzad Trynidadu i Tobago tez ma swoje rachunki do zaplacenia, moze nie tak duze jak Fidel, ale ma. Placimy wiec po okolo 50zl podatku wylotowego i wsiadamy do Boeinga lecacego do Surinamu.

Plaza w Crown Point

Dzien 24
Ostatni dzien na Tobago spedzamy na plazy Store Bay. Zatoka ta ma ladny kilkukilometrowy pas bialego piasku, oslonietego miejscami wysokimi palmami. Turysci przylatujacy tu dziela sie na dwie kategorie - Amerykanow i Europejczykow. Wszyscy sa postrzegani jako bogaci wczasowicze, wiec my troche na tym cierpimy i tlumaczenie, ze nasze portfele nie zawieraja duzo waszyngtonow zabiera nam zawsze troche czasu.
Nasz hotelik Mike`s Holiday Resort polozony jest dwie minuty od plazy i minute od lotniska. To ciekawe, ze z okna widac jak co godzine laduja samoloty roznych karaibskich przewoznikow i raz na dzien zjawia sie wiekszy samolot zza oceanu.
Crown Point to idealne miejsce na kilkudniowy odpoczynek w trakcie karaibskiej wedrowki.

Tuesday, July 18, 2006

Na polnoc Tobago

Dzien 23
Rano wyruszamy lokalnym autobusem na drugi koniec Tobago. Waska droga wije sie raz w gore, raz w dol odslaniajac co chwile piekne widoki na ocean. Trynidad i Tobago nie lezy na szlaku huraganow, ale od czasu do czasu ktorys z nich zahaczy ta mala wysepke. Tak bylo tez kilka lat temu kiedy wichury zniszczyly okolice Charlottesville. Jadac widac jeszcze wyrzadzone przez wiatr szkody. Sa wakacje, wiec ruch autobusowy jest maly i komunikacja ograniczona. Po dwoch godzinach w wiosce musimy wracac do Crown Point, gdzie spimy.

Tobago

Dzien 22
Trynidad i Tobago slynie z karnawalu, ktory jest tutaj bardzo huczny i kolorowy. Niektorzy twierdza, ze to najlepszy karnawal na Karaibach. Zaczyna sie zawsze w poniedzialek pod koniec lutego i trwa do Swiat Wielkanocnych. Ulice Port of Spain zapelniaja sie pochodami przebierancow i muzykow paradujacych od rana do wieczora tanczac i spiewajac.
To wlasnie z Trynidadu wywodzi sie muzyka Calypso i Soca.
Tak na marginesie to narodowa druzyna pilki noznej nazywa sie Soca Wariors. Wszyscy tu zyja futballem.

Wczasy

Dzien 21 czyli sobota
Tobago to malutka zielona wyspa pokryta wewnatrz lasami. Turystow przyciagaja tu przepiekne piaszczyste plaze, ktore znajduja sie w malych zatoczkach oslonietych od wiatru. Tobago to takze raj dla nurkujacych. Po poludniu poplynelismy ponurkowac troche z rurka i zobaczyc rafe koralowa o nazwie Bucco Reef, ktora rozciaga sie kilkaset metrow od brzegu. Wrazenia niezaponiane.

Tobago

Dzien 19
Serdeczne zyczenia dla Chudego z okazji dnia, w ktorym kilka lat temu zostal urodzony w Polsce, niedaleko Republiki Czeskiej i ziem ukrainskich!

Wracajac do tego malego kraju, w ktorym sie aktualnie znajdujemy, i ktory jest zamieszkany przez niecale 1,3 miliona ludzi, musze przyznac, ze calkiem jest przyjemny i nie zepsuty jeszcze przez watahy nieokrzesanych turystow opanowujacych sasiednie karaibskie wyspy. Prezydent Trynidadu i Tobago oficjalnie oglosil swoj plan, ze do roku 2015 jego kraj bedzie sie zaliczaj do panstw w pelni rozwinietych. Trzeba przyznac, ze sa na dobrej drodze. Standard zycia jest tu naprawde wysoki. Dla nas, backpakersow, nie jest to najlepsza wiadomosc, bo za rozwojem ida tez wysokie ceny. I tak tak dla zobrazowania tego podam kilka przykladow. Najtanszy hotelik jaki znalezlismy w Port of Spain kostowal 30 USD. Piwo butelkowane, niestety o pojemnosci tylko 0,2 litra kosztuje w barze 1,5 USD.
Tani za to jest samolot z Trynidadu na Tobago - 25 USD za 20 minutowy lot. Mysmy jednak skorzystali z jeszcze tanszej opcji i wyplynelismy promem za okolo 6 USD. Na Tobago zacumowalismy po 21.00

Monday, July 17, 2006

Port of Spain

Dzien 18
Trinidad i Tobago to byla angielska kolonia. Wszyscy jezdza po lewej stronie i przy przechodzeniu przez ulice trzeba troche uwazac. Z angielskich zwyczajow troszeczke im jeszcze zostalo np. dwa kurki w zlewach, goracy i zimny, tak zeby nie mozna bylo myc sie w letniej wodzie :-)
Wiele zwyczajow juz jest jednak amerykanskich, sklepy, ubrania, styl bycia...
Naprawde niesamowita jest tu mieszanka ludnosci, Hindusi, Murzyni, Europejczycy, Chinczycy i co za tym idzie religii rowniez.
Caly dzien spedzamy na poznaniu Port of Spain. Ta niby metropolia, tak mowia o tym miasteczku jego mieszkancy, ma zaledwie 50 tysiecy ludzi. Nie jest stworzona dla turystow. Ciezko tu cokolwiek znalezc i cokolwiek zalatwic. Maja, na przyklad, cztery rodzaje taksowek. Wieczorem mielismy juz rozpracowane dwa.
Odwiedzamy ambasade Surinamu. I co? I wize dostajemy bez klopotu w 3 godziny.

Thursday, July 13, 2006

Trynidad

Dzien 17
Po poludniu plyniemy na Trynidad i Tobago. Leje deszcz, wsiadamy do malej lodki, ktora zabiera okolo 40 osob. Turystow prawie nie ma. Plyna z nami 3 kolumbijscy studenci i Szwedka z 3 letnia coreczka. Troche kolysze lodka, ale okolo 9 wieczorem doplywamy do portu w Chaguaramas. Jeszcze tylko calkowite przeszukanie bagazy przez celnikow, sprawdzenie przez psy czy nie mamy czasem narkotykow i jestesmy na Trynidadzie. Hura!

Pozdrowienie dla Lesnej Badny z Nysy i okolic!

Guiria

Pozdrawiamy naszych rodzicow serdecznie, co to w Nysie lub na Wegrzech siedza sobie!

Dzien 16
Guiria. Wlasciwie nie ma co za wiele pisac o tym miesie. Dziura i tyle. Pierwsze wrazenie odnosnie Wenezuelczykow fatalne. Zimni, zamknieci i... no wlasnie i brak tych miss swiata, ktorymi sie wszedzie chwala.
Ale rewolucja boliwarianska jest. Jest wszedzie. Nawet w tej malej miescinie. Pelno wojska i plakatow pana Hugo Chaveza i Simona Bolivara. Boliwar wyzwolil Wenezule, wiec jakies zaslugi ma, ale Chavez? Hmm... To dobry kolega Fidela Castro i boliwijskiego prezydenta Evo Moralesa. I to juz wystarczy. Populista. Wenezuela to biedny kraj, wiekszosci ludzi zyje w nedzy, wiec Chavez to wykorzystuje i ma poparcie.
Zycie turysty w Wenezueli jest duzo latwiejsze niz na Kubie. Wiecej produktow jest dostepnych, ceny sa nizsze. Jest mniej policji, panstwo nie jest tak scisle kontrolowane. Fidel ma latwiej, bo Kuba to wyspa. Przez to jednak bezpieczenstwo obywateli Wenezueli cierpi.

Wenezuela

Dzien 15
Z tego calego zamieszania chyba zapomnielismy napisac, ze plecaki w koncu dotarly. Dwa dni pozniej okazalo sie, ze linia TAP zadbala jednak, by nasze bagaze dotarly do Hawany. Co prawda musielismy sami pojechac na lotnisko Jose Marti, by je odebrac, ale byly cale i pelne. Jose Marti to najslawniejszy poeta kubanski. Nazwali lotnisko jego imieniem.

Wrocmy jednak do naszej trasy. Rano wylecielismy do Panamy. I to na szeczesie tam. Zaczelo nam brakowac juz zielonych pieniedzy z Waszyngtonu, a przypomnialem sobie, ze wlasnie w Panamie to obowiazujaca waluta. Wiec bankomat musial pojsc w ruch.

Po poludniu wyladowalismy w Caracas. Wczesniej nasluchalismy sie przeroznych opowiesci o tym miescie, wiec wzielismy od razu taksowke na dworzec autobusowy. Wieczorem o 20.15 odjechal nasz autobus do miasteczka Guiria na Polwyspie Paria.

Wednesday, July 12, 2006

La Habana

Dzien 14 i ostatni
Wrocilismy do Hawany. To super miasto. Znowu poszlismy na Malecon. Spimy u innej sasiadki Julia. Ma zadbane mieszkanie na 2 pietrze 100 metrow od oceanu. Oczywiscie cala kamienica sie wali, ale w srodku mieszkanie jest zadbane. Wieczorem na deptaku setki ludzi odpoczywa, pije piwo, rum, smieje sie, dyskutuje. A w oddali widac wierzowce dzielnicy Vedado, hotel Habana Libre i Hotel Nacional. Hawana jest piekna. Jeszcze tu wrocimy.

Vinales

Dzien 14
Caly dzien chodzilismy po dolinie Vinales. Naprawde warto to przyjechac. Jaskinie, wspinaczka, trekking, jeziorko i przyroda. Przeszlismy jakies 20 kilometrow.

Vinales

Dzien 13
Rano opuszczamy Trinidad. Mielismy jechac firma Viazul, ale znalazl sie taksowkarz, ktory za taka sama cene zawiozl nas do Hawany. Spedzilismy wiec ponad 3 godziny razem z Kubanczykiem i jego dunska narzeczona w taksowce. Z Hawany autobusem pojechalismy na zachod do Vinales. Vinales to nazwa doliny wpisanej na liste UNESCO i malego miasteczka, lezacego pomiedzy wapiennymi szczytami zwanymi Mogotes.
Poznym popoludniem z dworca odbiera nas wlasciciel domku, u ktorego bedziemy spali. Udaje sie wynegocjowac noc za 10 peso.
Na Kubie dziala caly system tzw casas particulares czyli pokoji do wynajecia w prywatnych domach. Wyjezdzajac z jednego miejsca wlasciciel dzwoni do znajomego w kolejnym miescie do ktorego turysta wlasnie zmierza. Jest to dosc wygodne, bo nie trzeba biegac i szukac miejsca do spania, tylko na dworcu ktos z Twoim imieniem wypisanym na kartce czeka na Ciebie.

Trinidad

Dzien 10
Trinidad to piekne miasteczko. Mieszka tu okolo 50 tysiecy ludzi. Wpisane jest na liste UNESCO. Chodzi sie waskimi, brukowanymi uliczkami po ktorych na przemian jezdza stare amerykanskie auta z lat piecdziesiatych i bryczki. Wieczorem wszedzie slychac muzyke. Trinidad bylby idealny gdyby… gdyby nie to, ze oprocz kubanskich pieknosci jest tu takze pelno turystow. O ile w Hawanie czy Santiago nie widac ich, to tutaj sa wszedzie. I jest to denerwujace.

Dzien 11 czyli sroda
Spimy u kolejnej znajomej Julio. Ma dosc duzy stary dom zaraz przy glownym placu. Placimy jej 15 peso. Przez pol dnia pada wiec nie wychodzimy z pokoju.
Z jedzeniem na Kubie nie jest latwo, ale na szczescie zawsze nasi gospodarze oferuja nam posilki. Nie jest to tanie np za obiad chca 7 peso a sniadanie 3 peso. No ale jak nie ma naszych okienek z pizza za 60 groszy to jemy u gospodarzy.

Dzien 12
Jedziemy na plaze mala taksowka El Coco. Placi sie 2 peso convertible za osobe i taksowkarz zabiera Cie na plaze Ancon, na polwyspie o tej samej nazwie. Playa Ancon to kilka kilometrow bialego piasku i lazurowego oceanu. Mozna tu poplynac na pobliska rafe za 10 peso albo wynajac kayak. Turystow niewielu i na szczescie klimat pewnie troche inny niz w Varadero czy Coyo Coco.

Dzien 6
Przyjezdzamy kolo poludnia do Santiago. Na Kubie sa dwie glowne linie autobusowe Astro i Viazul. Pierwsza jest tansza i skierowana raczej do Kubanczykow. Turysci teoretycznie moga kupic bilety, ale jest trudniej. Czasami mowia, ze nie ma miejsc.
My zaplacilismy za bilety Astro z Hawany do Santiago de Cuba 42 peso convertible.
Fidel wprowadzil jeszcze jedno utrudnienie dla turystow. W banku Kubanczyk kupuje za jednego dolara jedno peso convertible. Turysta zas dostaje tylko 0,8 peso. To tak zeby bylo sprawiedliwie i zeby wodz rewolucji mial za co oplacic rachunki.
W Santiago de Cuba odbiera nas ze stacji znajoma Julio pani Eulogia. Wyklada na uniwersytecie i daje prywatne lekcje hiszpanskiego za 5 peso convertible za godzine. Za czasow przyjazni kubansko rosyjskiej jezdzila do Moskwy, gdzie robila doktorat. Ma chyba sentyment do tamtych czasow. Mowi jeszcze po rosyjsku i syna nazwala Misza. Ciekawe. Poza tym wynajmuje turystom pokoje w swoim domu za 15 peso za noc.

Dzien 7 czyli sobota
Zatrulem sie chyba czyms. Platamy sie po miescie. Strasznie goraco. Ania jeszcze jakos chodzi, a ja sie raczej wloke. Kupujemy bilety do Camaguey po 18 peso convertible. Wracajac wpadamy do knajpki. Música na zywo. Super graja. Wlasne kawalki, utwory Buena Visty, ludzie tancza, pija mojito. Mojito to taki drink robiony z soku z limonki, lodu, czegos w rodzaju Sprita, rumu i na koniec swiezy lisc miety.
W kazdym wiekszym miescie na Kubie jest cos co sie nazywa Casa de la Musica albo Casa de la Trova. To miejsca gdzie mozna posluchac muzyki na zywo. Zbieraja sie tu lokalne zespoly i artysci. Prawie codziennie.
Generalnie Kubanczycy to bardzo muzyczny i roztanczony narod. Super.

Dzien 8
Rano wybrac sie chcemy na plaze Caleton Blanco. Majac juz doswiadczenie w korzystaniu z komunikacji miejskiej udajemy sie na dworzec. Ludzi pelno, a autobusow nie. Odchodzimy z kwitkiem. Panie wpuszczajace do autobusu nie zlitowaly sie nad nami. Jedziemy wiec z lokalnym Kubanczykiem jego malym fiatem. Tak, tak. Pelno tu maluchow. Mowia na nie Polki. To wedlug nich bardzo ekonomiczne auto.
A na plazy troche jak w Polsce 20 lat temu. Piknik. Wszyscy przyjezdzaja rowerami, motorami, na ciezarowkach. Przywoza jedzenie, piwo, rum i zapominaja o codziennej, koszmarnej rzeczywistosci jaka przynosi im Rewolucja.
Wieczorem odjezdza nasz autobús do Camaguey.

Dzien 9
Camaguey to ladne, niewielkie miasto. Chodzimy po centrum, troche trudno sie tu znalezc, ale Kubanczycy sa pomocni. W nocy jedziemy do Trinidadu.

Playas del Este

Dzien 5
Rano jedziemy na plaze. Kolo Hawany sa ladne plaze zwane Playas del Este. Musze przyznac, ze hiszpanski strasznie sie tutaj przydaje. Bez jezyka nie wiedzielibysmy wiekszosci rzeczy i placilibysmy 3 razy wiecej za wszystko. Jemy wiec pizze na ulicy za 5 peso kubanskich czyli jakies 70 groszy. Ta sama pizza w knajpie za peso convertible kosztuje 3 dolary czyli 10zl. Problem tylko, ze piwa nie ma za peso kubanskie. Wlasciwie to jest, ale pedzone gdzies chyba w piwnicach. W kazdym badz razie nie pilismy.
Wracajac wiec do tej plazy sa dwa sposoby dotarcia tam. Mozna wsiasc do taksowki i zaplacic jakies 20 USD, albo jechac normalnym miejskim autobusem. Bilet kosztuje 0,4 peso kubanskiego. Ale wsiasc do takiego autobusu wcale nie jest tak latwo, szczegolnie jak sie jest obcokrajowcem. Wyglada to tak. Przychodzi sie na przystanek (trzeba dokladnie wiedziec jaki numer autobusu nas interesuje) i pyta sie o “el ultimo” czyli o ostatnia osobe w kolejce. Jak przyjezdza autobus to szefowa przystanku rozdaje najpierw kartoniki oznaczajace bilety na miejsca siedzace. Pozostali stoja. Nastepnie druga osoba przed wejsciem do autobusu zabiera te kartoniki i wpuszcza pasezorow.
Siedzimy i jedziemy na Playas del Este. Sa naprawde ladne. Fidel musi wszystko wiedziec, wiec wszedzie sa policjanci. Na plazy mielismy dwoch aniolow strozy. “Co robicie, skad jestescie, nie zostawiajcie dokumentow na plazy” Generalnie pomocni, ale wiadomo po co to robia.

La Habana

Dzien 4
Z okna mamy widok na jedna z takich ulic. Nazywa sie Consulado i jest jedna z glowniejszych uliczek w centrum Hawany. Idziemy sie przejsc po miescie. Ludzie odpoczywaja na Maloconie, stoja w oknach swoich mieszkan. Na poludnie od Vedado jest Plac Rewolucji. To wlasnie tutaj Fidel przemawia godzinami do tlumow.
Jak wyglada zycie Kubanczykow?
No es facil. Tak mowia. A co to znaczy. Krotko mowiac, to nie jest latwo. Ale to malo powiedziane. Tu jest naprawde ciezko. Oprocz garstki Kubanczykow, ktorzy maja kontakt z turystami i moga zarobic troche dolarow, jest tragicznie. Przecietna pensja to okolo 10 dolarow miesiecznie. Wyplacane jest to w peso kubanskich czy jak kto woli walucie narodowej.
I tu nalezy sie male wyjasnienie. Na Kubie Fidel wprowadzil podwojna ekonomie. W obiegu sa dwie waluty. Peso kubanskie zwane Moneda Nacional. Za ta walute dostepnych jest niewiele produktow, wlasciwie te podstawowe jak chleb, woda, maka, olej, artykuly zywnosciowe sprzedawane na ulicy np. kawalki pizzy czy jakies napoje. Wiekszosc z tych produktow jest sprzedawana na kartki. Te sprzedawane na kartki sa niedostepne dla turystow. Przecietny Kubanczyk, zarabiajac wiec owe 10 USD wyplacane w walucie narodowej musi sie wystac w kolejkach i jezeli bedzie mial szczescie to cos tam kupi. Zapomnijmy o piwie czy innych luksusowych dobrach.
Druga waluta to peso wymienialne zwane tutaj peso convertible. Mozna je kupic w banku lub kantorze tylko i wylacznie za dolary. I tu sprawa sie wyjasnia. Kto ma dolary? No wlasnie turysci i Kubanczycy, ktorzy umieli je sobie jakos zalatwic. Za peso convertible dostepne jest prawie wszystko. To tak jak w Polsce funkcjonowaly Pewexy. No moze na Kubie jest troche gorzej, bo te tutejsze Pewexy sa gorzej zaopatrzone. Wiec tak Fidel stworzyl spoleczenstwo podzielone zamiast zjednoczone. Taka jest jego Rewolucja. Sa bogaci i biedni. Widzielismy nawet zebraka. Na Kubie zebraka? Przeciez w socjalizmie wszyscy so rowni. Teoretycznie

Wednesday, July 05, 2006

La Habana

Dzien 3
W koncu jestesmy na internecie. Mielismy male zamieszanie przez pierwsze dwa tygodnie. Zgubione bagaze, utrudniony przez Fidela Castro dostep do sieci i teraz male klopoty z zakupem biletow na Trynidad. Ale po kolei.

Rozpoczal sie wiec dzien bez plecakow i bez pewnosci czy je odzyskamy. Na lotnisku powiedziano nam, ze mamy zadzwonic wieczorem, to moze przyleca z Caracas. My wiec tymczasem ruszylismy na podboj dwumilionowej Hawany. Jest piekna, ale strasznie zaniedbana.
Malecon to glowna, szeroka ulica nad oceanem ciagnaca sie od starej Hawany, przez centrum az po dzielnice Vedado. To tutaj, jak w filmie Buena Vista Social Club, na wiosne fale uderzajace o nabrzeze zalewaja pedzace stare amerykanskie auta.
Wstalismy rano kolo 8. Mieszkamy na 3 pietrze starej kamienicy w Centro Habana za 20USD w mieszkaniu sasiadow naszego gospodarza Julio. Swoje pokoje mial wypelnione goscmi, wiec wyslal nas do sasiadki.
Wszystkie kamienice sa tutaj stare, ale te w centrum miasta robia najwieksze wrazenie. Maja po 3, 4 a czasami wiecej pieter i nie wiadomo dlaczego jeszcze stoja. Sa popekane, obdrapane i rozwalajace sie. Mieszkancy dokonuja najrozniejszych przerobek, dobudowek, dziela pokoje na mniejsze. Wszystko grozi zawaleniem. Polecam przy okazji ksiazke ¨Brudna trylogia o Hawanie" dla lepszego obrazu miasta.
Pomiedzy kamienicami ciagna sie waskie uliczki pelne dzieciakow grajacych w pilke, baseballa i inne gry. Do baseballa uzywaja patykow i zakretek od butelek. Obok siedza sasiedzi i dyskutuja to o tym i o tamtym. Wydaje sie jakby nikt nigdzie sie nie spieszyl i nikt nie pracowal.