Monday, January 30, 2006

St Louis

Dzien 16
No i siedzimy sobie w tym milym miasteczku juz drugi dzien. Zwiedzilismy tez czesc miasta lezaca na polwyspie Langue de Barbarie. I mielismy szczescie, bo trafilismy na to o czym marzylem przed wyjazdem do Afryki - koncercik na zywo lokalnej afrykanskiej grupki z wokalistka Mama Sadio. Niesamowita ta muzyka. Przedwczoraj w knajpce jakis krajowiec-poeta czytal swoja poezje. Super sprawa, tylko ze z naszym francuskim nie do konca wiedzielismy co chcial przekazac :-)

Dzien 17
Dotarlismy do Dakaru. Nie lubie zbytnio takich duzych miast szczgolnie w Afryce, ale na razie nie jest tak zle. Ambasada Gambii super sprawna - 2 godziny i wiza gotowa. Jutro ruszamy chyba na wysepke Ile de Goree. To miejsce upamietniajace cierpienia milionow niewolnikow wysylanych glownie na plantacje do Ameryki Poludniowej.
Jeszcze slowo o naszej diecie. Odkrylismy super smaczne pozywienie - bagietka z musztarda; w porywach rozrzutnosci dodawany jest ser topiony. Polecamy. To naprawde nie jest zle i dostepne tutaj bez problemu, tylko po dwoch tygodniach organizm troche sie buntuje. Mamy wiec nowy pomysl - bagietka i sardynki. Problem wiec rozwiazany na jakies kilkanascie dni :-)

Saturday, January 28, 2006

Senegal sans egal

Dzien 14
Rano ruszamy z Nouakchott do granicy w Rosso. Jedziemy, standardowo, w siodemke w piecioosobowym aucie. Musze zaznaczyc, ze to nie mercedes. Tu prawie wszystkie auta to mercedesy. Dosyc nowe - maximum 30 letnie. No i wlasnie moze dlatego, ze to nie mercedes przed Rosso lapiemy gume. Nie jest zle. Kierowca z innymi pasazerami podnosza auto stawiaja na jakis kamieniach i kolo zmienione. Pedzimy dalej... ale nie za daleko. Zaraz granica. A tu juz na nas czeka orszak powitalny, dziesiatki naganiaczy urzednikow, przewodnikow i doradcow. W koncu dostajemy upragniona pieczatke wyjazdowa z Mauretanii 15 minut przed dwunasta, kiedy to celnicy zamykaja przejscie graniczne na 3 godziny. Musza odpoczac, maja przeciez tyle pracy :-)
Rzeka Senegal na pirodze. Koles obslugujacy ten transport wkurzyl mnie niezle. Doplynal do polowy rzeki i powiedzial, ze jak nie zaplacimy jeszcze dodatkowej kasy to bedzie stal na srodku rzeki. No i zaczely sie slowne przepychanki. W koncu musielismy lekko skapitulowac, bo wlasciwie mielismy male szanse na powodzenie naszego ruchu oporu.
Po stronie senegalskiej juz wiekszy spokoj. Po dwoch godzinach czekania wyjezdzamy do Saint Luis.

Dzien 15
Faktycznie Saint Luis jest ladne. Szczegolnie gdy sie jedzie z Mauretanii wlasnie tu, na poludnie. Nie ma tyle piasku, jest zielono, bardziej wesolo i ... i jest piwo!
Po poludniu wszystko zamkniete. Dlaczego? A no dlatego, ze jest wlasnie mecz pilki noznej Senegalu w Pucharze Narodow Afryki. To duze wydarzenie tutaj. No ale Senegal przegral i trzeba bylo pootwierac sklepy ze smutnymi minami. Senegalczycy kochaja futbol.

Thursday, January 26, 2006

Nouakchott

Dzien 12 i 13
Ktos kiedys mial wspanialy pomysl, zeby wybudowac miasto na pustyni. I do dzisiaj mieszkancy stolicy Mauretanii musza z tego powodu cierpiec. Jezeli mozna powiedziec, ze jakies miasto jest brzydkie to Nouakchott jest 10 razy gorsze. Wszedzie pyl. Jest jednak jedno mile i ciekawe miejse - port rybacki. Dziesiatki kolorowych lodzi przybijajacych do brzegu poznym popoludniem, aby wyladowac zlowione przez caly dzien ryby tworzy ciekawy spektakl.

Jeszcze slowo odnosnie ambasad. Mali - super sprawna ambasada. 3 godziny i wiza gotowa. Ambasade Senegalu omijajcie z daleka jak mozecie. Czekamy rano przed 9.00. Wpada konsul i od razu zaczyna do nas krzyczec, ze wizy w poniedzialek (jest czwartek, w srode go w ogole nie bylo) i ze dzisiaj nic nie zalatwimy. Przychodzi jakis Azjata - petent, tez go wyrzucil. My na to; "Messieur, avion de Dakar demain", ze niby mamy jutro samolot z Dakaru. A on caly czas krzyczy, ze w poniedzialek. No to my czekamy. 5 minut, 15 minut. W koncu sie zlitowal i rzucil nam formularze. Wizy jutro do odbioru, krzyczy. My na to znowu, ze mamy ten samolot jutro i ze musimy byc dzisiaj w Dakarze. Wizy do odbioru o 5 po poludniu. No i tyle wywalczylismy. Ale nie jest zle, mogl przeciez nas przetrzymac do poniedzialku albo dluzej... Przeciez on jest tu wladza a my jakimis bialymi "poddannymi" ktorym musi pokazac swoja sile.
Takze jutro Senegal. Senegal sans egal jak bylo napisane w ambasadzie. Zobaczymy.

Atar

Dzien 11
Pociag faktycznie przyjechal i faktycznie byl dlugi, a nawet bardzo. Szkoda tylko, ze w wagonie dla pasazerow zapomnieli zamontowac zamykanych okien. Przemarzlismy na kosc. W srodku nocy jakis krajowiec mial nas zawiesc do Ataru. Mial, ale na tym sie skonczylo. Zaplacilismy, dostalismy pokwitowanie na kawalku znalezionego kartonu i po pieciu minutach jazdy zepsuly sie swiatla. A na srodku pustkowia bez swiatel ani rusz. Dotarlismy do malego obozu (patrz baraku) i spedzilismy tu reszte nocy. Okolo 5 nad ranem zerwala sie burza piaskowa, ale na szczescie nie byla na tyle silna zeby zmiesc nasz "solidny" oboz. Okolo 10 bylismy w Atarze. Niestety, ale z Chinguetti nici. Musimy jechac do stolicy po wizy.

Monday, January 23, 2006

Mauretania

Dzien 10
Siedzimy sobie spokojnie w Noudhibou, leje deszcz, a to dziwne bardzo jak na to miejsce. Uniemozliwia nam to zwiedzanie, ale to nie jest problem, bo tu nie ma co zwiedzac. Czekamy wiec na nasz pociag, podobno najdluzszy pociag swiata (okolo 2,3km). Kika razy dziennie wozi rude zelaza z Zouerat do Noudhibou wlasnie. W drodze powrotnej, raz dziennie doczepiaja jeden wagon pasazerski. Chcemy po drodze wysiasc w Choum, zeby dotrzec do najwiekszych atrakcji Mauretanii w okolicach Ataru.

Sahara Zachodnia

Dzien 8
No i jedziemy na poludnie. Z Agadiru do Dakhli jest calkiem niedaleko - okolo 1000km. Cale szczescie, ze droga jest pokryta asfaltem. Poznym popoludniem, po 20 godzinach docieramy do Dakhli. I tu mile zaskoczenie. Niewiele przewodnikow rozpisuje sie na temat tego miasta, wiec informacji mielismy praktycznie zero. A tu miasteczko calkiem przyjemne, z hotelami, sklepikami, internetem... i nawet jakis "troche" zorganizowany transport do Mauretani mozna zalatwic. Wiec go zalatwiamy.

Dzien 9
A co to takiego ten transport zorganizowany? To Maurowie, ktorzy przyjezdzaja do Dakhli z przygranicznego Noudhibou na handel. Przyjezdzaja? Jakims cudem doczlapuja sie tu swoimi zdezelowanymi dwudziesto-, trzydziestoletnimi mercedesami vanami, zabieraja jakies towary z wolnoclowej Dakhli i jak sie nadarzy okazja to zblakanych turystow od ktorych kasuja niemale kwoty. Ale benzyna w Mauretanii jest bardzo droga, a innej mozliwosci nie ma. Wiec ochoczo wskakujemy do merola i pedzimy przed siebie w zakratowanej tylniej czesci auta z dwoma Slowencami, Nowozelandczykiem i zagubionym Japonczykiem. Po drodze peka nam opona, przejezdzamy kilka posterunkow policji i docieramy w koncu do granicy. Wielkie slowa "granica". W wydaniu mauretanskim to dwa baraki zbite z desek i blachy oraz celnik z kalasznikowzm proszacy o jakikolwiek "cadeau" przy wbijaniu pieczatki. Tak na powaznie to bieda straszna.
Nasz kierowca, prawdziwy Mauretanczyk, po przejechaniu granicy zaczyna tanczyc i spiewac ze szczescia. To niesamowite wrazenie. A przed nami roztacza sie jeszcze zalosniejszy widok. Juz nawet asfaltu nie ma na drodze...ale jest dom. Sweet home Mauretania!

Friday, January 20, 2006

JESZCZE DWA

Meczet Hassana II w Casablance




Widok z okna hotelowego w Tetouanie

Tetouan



W Medinie

W koncu cieplej

Dzien 6
Z odebranymi rano wizami jedziemy do Agadiru. Autobus nie dosc, ze sie spoznil, to jeszcze jakies defekty mu doskwieraly. Wieczorem do jezdzamy do turystycznej Mekki Maroka tylko po to, zeby dowiedziec sie, ze jestesmy uziemieni na 4 kolejne dni. Jeden dziennie autobus, ktory odjezdza do Dakhli w Saharze Zachodniej jest zabookowany kompletnie na 4 dni do przodu. Zadne negocjacje po francusku, angielsku czy hiszpansku nie daja rezultatu. No nic, taka juz jest Afryka. Rada dla travellersow: rezerwujcie bilety na tej trasie duzo wczesniej.

Dzien 7
Rano sukces. Dostajemy miejsca na wieczorny autobus do Dakhli. Zobaczymy wieczorem czy faktycznie uda nam sie odjechac :-)
Sprobuje jakies fotki wrzucic, chociaz to zmudna robota.

Podrozowanie jest piekne

Dzien 4 i 5
Jakies 6 godzin jazdy dzieli Tetouan od Casablanki. Autobusy w Maroku naprawde zaskakuja - standard europejski. Pedzimy do Konsulatu Mauretanii z wyciagnietym jezykiem i co? I nic. Demain, demain Messieur. No tak, czyli z mojej znajomosci francuskiego (tu pozdrowienia dla Basi) wynika ze dzisiaj nic nie zdzialamy. Coz, nie ma wiec gdzie sie spieszyc.
Meczet Hassana II, calkiem niedawno wybudowany (1993) naprawde zaskakuje. Wlasciwie troche polubilem ta Casablanke, mimo ze taka duza i zadymiona.
Duzo nie pisze, bo mam male klkopoty z ta arabska klawiatura, takze zanim znajde czasami literki to mijaja minuty...

Monday, January 16, 2006

Juz Afryka

Dzien 3
Porannym promem docieramy do Ceuty, hiszpanskiej enklawy w Maroku. Bardzo europejska atmosfera, ale czuc juz Afryke w powietrzu. Do granicy marokanskiej jezdzi autobus nr 7 z centrum i kosztuje 0,6 Euro, a dalej za maksymalnie 2 euro (mozna ponegocjowac) taksowki jada do Tetuanu. Medyna super, wpisana na liste UNESCO. Troche pada i zimno. I zimno i pada. I Ania ma katar. Ale bedzie ok. W koncu jedziemy na poludnie :-)

Jeszcze stary kontynent

Dzien 1 i 2
No to po kolei. Sobote spedzilismy na doczlapaniu sie do stolicy hiszpanskiej. Madryt jest urokliwy, ale ceny nie na kieszenie nasze . W niedziele mielismy mile spotkanie z Polonia na mszy w kosciele Nuestra Senora de la Paz. Pozdrawiamy naszych rodakow. Nie maja tam latwego zycia. Odwiedzilismy tez stacje kolejowa Atocha, polecamy, wewnatrz ogrod botaniczny. Troche zimno w Madrycie o tej porze, ale czego mozna sie spodziewac w polowie stycznia. Na cale szczescie sniegu nie bylo :-) Wieczorem wskakujemy do pociagu i pedzimy do Algeciras.

Sunday, January 08, 2006

Fotki póki można, z trasy będzie trudniej...








no i jeszcze kilka fotek z przedwyjazdowych imprez i sylwestra


Saturday, January 07, 2006

jeszcze kilka dni

Ostatnie kilka dni przed wyjazdem. Francuski troche podszkolony. Wydaje sie, ze cel opanowania okolo 1000 slow zostal osiagniety. Zobaczymy jak wyjdzie w praniu. Jeszcze ubezpieczenie trzeba wykupic i bilet kolejowy z Wroclawia do Berlina (146zl). No i w sobote w droge do Afryki!!! Trzymajcie kciuki!