Sunday, February 25, 2007

Statek

Tak jak zaplanowalismy tak zrobilismy. Prom z Lembaru na Lomboku byl tym razem troche szybszy i wygladal znacznie lepiej. Ten, ktorym plynelismy kilka dni wczesniej nadawal sie juz chyba tylko na zlom. Faktycznie stal w porcie i poddany byl remontowi generalnemu. No wiec nasza nowa maszyna doplynela popoludniu do Padangbai na Bali i wyruszylismy do wioski Tulamben. Po co? Wlasciwie nic w samej wiosce nie ma, ale 30 metrow od brzegu lezy zatopiony wrak amerykanskiego statku wojennego Liberty. Mozna go zobaczyc nie nurkujac z butla tylko z rurka i maska. Czegos takiego nie widzialem jeszcze. Wrak lezy na kilku - kilkunastu metrach glebokosci i woda jest na tyle przejrzysta, ze widac go dokladnie. Wokol plywaja polmetrowe kolorowe ryby, a wracajac natknelismy sie na osmiornice. Warto tu przyjechac.

Dzisiaj jest niedziela i jestesmy w Lovinie. Bali nie jest duza wyspa, ale drogi nie sa w najlepszym stanie i sa do tego troche krete. Dwie godziny zajal dojazd z Tulamben do Loviny. Wioska nastawiona na turystow i bez nich ciezko byloby jej funkcjonowac. Niestety ich nie ma, bo to nie sezon. W lipcu i sierpniu podobno sie zjezdzaja. Jutro plyniemy zobaczyc skaczace o wschodzie slonca delfliny. Moze sie uda....
Pozdrowienia dla Wujka i Cioci z Wroclawia, co to nurkowac lubia. Polecam wrak Liberty i okoliczne rafy. Musicie tu zajrzec.

Thursday, February 22, 2007

Wyspy Gili

Gili, Gili, Gili
Tak, bo wyspy sa tu trzy. Wieksza, mniejsza i najmniejsza. Dwie pierwsze sa zamieszkane a trzecia nie. Przynajmniej nie przez ludzi. Wysepki polozone sa kilka kilometrow od zachodniego brzegu Lomboku i mozna tu latwo dotrzez mala lodka z silnikiem. Poplynelismy tam dzisiaj z nadzieja na zobaczeniu zolwi morskich. Akcja powiodla sie w polowie. Generalnie w Indonezji jest teraz pora deszczowa, ale jak do tej pory nie przeszkadzalo nam to w ogole. Rano slonce, po poludniu krotki deszcz. Dzisiaj bylo jednak odwrotnie. Nie dosc, ze zmoczylo nas na lodce to zerwaly sie niezle fale, co znacznie utrudnialo nurkowanie. Widzialem dwa mlode zolwie jakies 10 metrow pod powierzchnia.
Same wyspy sa bardzo spokojne i sa idealnym miejsce na urlop. Wzdluz plazy hoteliki, centra nurkowe, knajpy. Wszystko puste. A w naszym hotelu plakat: NIE DAJ SIE TERRORYSTOM PRZYJEDZ NA BALI I LOMBOK ze zdjeciem jakiegos rzezimieszka, ktory rzekomo podlozyl ty ponad rok temu bombe.
Chyba nie wiele osob na swiecie czytalo go i dlatego niewielu tu dociera.

Moze jeszcze dwa slowa o samej Indonezji. Kraj to ogromny, ponad 17 tysiecy wysp. Trzy miesiace nie wystarczyloby, zeby spokojnie zwiedzic glowne atrakcje. Indonezja to byla kolonia Holenderska. Holendrzy wprowadzili tu chrzescijanstwo, ale kraj dzisiaj w wiekszosci jest muzulmanski. Niektore wyspy zamieszkane sa przez ludnosci innych wyznan, np Flores to glownie chrzescijanie a Bali to buddysci.
W Indonezji obowiazuje luch lewostronny i chyba z zasad na drodze to wszystko. Kazdy jezdzi jak mu wygodnie. Wypadkow duzo, generalnie chaos.

Ludzie tu nie bieduja. Chociaz sa regiony biedniejsze, jak srodkowa Java, ale generalnie nie jest zle. Na niektorych wyspach turysci przynosza najwiekszy dochod. Najwiecej tu Australijczykow. Najbardziej skomercjalizowanym miejsce to Bali, ale i tak warto to zobaczyc.
Indonezyjczycy to wesoly narod, ale moze troche w inny sposob niz dla porownania np. Filipinczycy, ktorzy juz z wygladu sa pogodniejsi. Dla nas jednym powaznym problemem jest to , ze nie mowia za bardzo po angielsku, a w wiekszosci miejsc praktycznie w ogole. Nasze relacje wiec ograniczaja sie do gestykulacji i usmiechow, ewentaulnie jakis pojedynczych slow. Czasami dialogi sa komiczne. Na wszystko odpowiadaja z reguly YES. Np:

Do you speak English? Odpowiedz: YES
What time is the boat leaving? Odpowiedz: YES
Do you have internet? YES How much is it? YES
i tak dalej... Albo inny:
How big is this cave? Odpowiedz: BIG
No i juz wiemy wszystko.

Jutro jeszcze w Singiggi, a w sobote dalej w droge. Pozdrawiam. YES, YES...

Wednesday, February 21, 2007

Lombok

Wystartowalismy rano. O szostej. To jednak za pozno zeby zdazyc na autobus. Taksowkarz podwiozl nas do Pandagbai lamiac przy okazji wszelkie mozliwe przepisy drogowe obowiazujace w cywilizowanym swiecie. Nikt nas nie wyprzedzil. Nikt nawet nie probowal. Na prom zdazylismy. Piec godzin plynie sie z Bali na Lombok. Wyspa jest przepiekna. Bujna zielen otoczona blekitem morza. Dlaczego tu prawie nikt nie przyjezdza? To dobrze dla nas. Bardzo dobrze. Spimy w Singiggi. Powiem dla ciekawych jakie tu sa ceny. Za bungalow przy morzu placi sie 18 zlotych czyli 9 zl ja i 9 zl Lisu. Po rowno. Drogo prawda? Na wyspach Gili jest podobno dwa razy taniej.
Lombok jest opustoszaly przez niedawne zamieszki w Indonezji. Caly kraj cierpi jeszcze z powodu zlej reputacji w prasie jako niebezpieczny. Dzisiaj juz w wiekszosci miejsc jest spokojnie, a ceny jeszcze nie odbily sie od dna. Indonezja godna jest polecenia. Jutro na Gili.

Tuesday, February 20, 2007

Sulawesi

Narobilo sie troche zaleglosci w pisaniu. Od razu powiem, ze to nie z lenistwa tylko z braku internetu. W koncu siedzimy w Denpasar na Bali w malej intersieciowni, pot splywa z czola i probuje cos wydusic z tych wolno dzialajacych komputerow. Wiec po kolei.

Makasar jest bardzo goracym miejscem praktycznie przez cala dobe. W nocy temperatura nie spada chyba ponizej 30 stopni. Mieszka tu pona poltora miliona ludzi. Glownie muzulmanie. Rano w srode wyruszylismy autobusem do krainy Toraja, jakies 300 k m na polnoc. Caly dzien jazdy, troche spania, troche patrzenia przez szybe, kilka postojow i tak zlecial dzien. Pod wieczor wjechalismy w gory i przejechalismy slynna brame uformowana na ksztal rogow byka, znaku charakterystycznego dla Torajow.
Mielismy szczescie bo wieczorem dowiedzielismy sie, ze jutro w pobliskiej wiosce ma odbyc sie pogrzeb jakiejs waznej staruszki. Wlasciwie przyjechalismy tu zeby zobaczyc taka ceromonie, ale nie liczylismy na to, ze bedzie juz na nastepny dzien.
Rano ruszylismy do wioski na motorkach. Wioska jak wioska, kilka domow i zwierzeta. Zjechalismy nizej do ogromnego prostokatnego placu otoczonego prowizorycznie zbudowanymi domkami przyozdobionymi na kolorowo, w ktorych siedzialy setki ludzi. Wszyscy zwroceni z zaciekawieniem na blotnisty plac na ktorym zaczeto przyprowadzac byki.
I zaczelo sie. Pierwszy byk przywiazany do drewnianego slupka dostal maczeta przez gardlo. Postal przez chwile poczym podniosl glowe do gory i trysnela fontanna krwi. Zatoczyl sie, przewrocil zaczal wierzgac... Przyprowadzono drugiego. Maczeta w gore i tepy, gluchy odglos przecinanego gardla. Odslobnieta krtan. Fontanna krwi. Druga ofiara. Trzeci byk zaczal biegac wokol slupka deptajac dwa wczesniejsze, juz nie zyjace. Rzez. Jeszcze czwarty, piaty i tak kilkanascie. Ktorys z mlodych katow, jeszcze nie wprawionych zle trafil i byk zaczal uciekac. Straszac cala widownie. Ktorys z bardziej doswiadczonych oprawcow dokonczyl dziela. Wszystko trwalo moze pol godziny, moze godzine. Nie wiem, bo nie bylismy w stanie oderwac uwagi i wzorku od calego makabrycznego widowiska. Wlasciwie nie odzywalismy sie do siebie, tylko patrzylismy z wytrzweszczonymi oczami. Na koncu mistrz ceremoni przez mikrofon cos oglaszal. Nie wiem co, bo to w jezyku Toraja. Pozniej byki zaczeli obdzierac ze skory, cwiartowac, rozdajac mieso rodzinie. Upuszoczona krew poszla na zupe. Trudno to wszystko opisac, musicie zaczekac na zdjecia i moze film, ktory Maciek krecil. Na koncu przewodnik zapytaj czy to bylo interesujace. Interesujace? Tak, bylo.

Potem pojechalismy na ceremonie poswiecenia domu, gdzie kilkadziesiat ryczacych swin zwiazanych lezalo przed domem i czekalo na jutrzejsze zabicie w ofierze. Ale to juz bylo nic w porownaniu z rzezia bykow.

Dzien kolejny minal na ogladaniu wiosek Torajow. Jak znajde jakis szybszy internet to troche napisze, bo Toraja to ciekawy lud.
Kolejnego dnia zaproszono nas, zupelnie przypadkiem, na lokalny slub do wioski. Msza, przemowienia, poczestunek, muzyka i my. Wielka atrakcja. Zaraz po mlodej parze. Robili zdjecia mlodej parze i nam. Rodzina, dzieci, starsi i mlodzi. Dwaj obywatele z Polandii. Bardzo oblegani. Przemili sa Ci ludzie.

Nocnym autobusem ruszylismy do Makasar i rano przesiedlismy sie do malego jeepa pedzacego na wschod do wioski Bira. Polozona jest nad morzem. Ladnie tu i spokojnie. Turystow zero, a mogloby byc conajmniej kilkaset.
Ponurkowalismy, pojedlismy swieze ryby i wrocilismy dzisiaj do Makasar. Godzina lotu i jestesmy w Denpasar. Jest dziesiata wieczorem i jest chyba 30 stopni. Jest goraca. To lubie.
Pozdrowienia dla mojej narzeczonej.
Saludos tambien para mi maestra de espanol.

Tuesday, February 13, 2007

Bali

Na Bali jeden dzien
Wyladowalismy zaraz przy oceanie. Lotnisko polozone jest 5 km od kurortu o nazwie Kuta. Pas startowy zaczyna sie kilka metrow przy brzegu. Turystow niewielu jak na taki kurort. Po pierwsze to nie sezon, a po drugie zamachy zrobily swoje. Generalnie komercja i jak ktos chce zobaczyc Indonezje i prawdziwe Bali to na pewno niech omija Kute.
Jedyne co mi sie podobalo to fale na ktorych surferzy cwiczyli swoje umiejetnosci. Morze zawsze jest piekne. Wieczorem chcielismy poleciec na Sulawesi, ale samolot byl juz pelny i musielismy przelozyc to na rano.

Sulawesi zwane dawniej Celebes slynie z ludu Toraja zamieszkujacego srodkowa czesc wyspy. Toraja maja specyficzne obrzadki zwiazane z chowaniem zmarlych, ale o tym napisze jak tam dotrzemy. Na razie siedzimy w internetowni w domu handlowym w Makasar na poludniu wyspy. To ogromne, ponad 1,5 milionowe miasto. Kupilem przed chwila sok z owocu o nazwie durian. Zawsze chcialem go sprobowac, bo krazyly o nim rozne legendy. Sa niestety prawdziwe. Owoc i sok smierdza nieziemsko. Smak soku tez nie najlepszy, ale podobno owoc nie jest zly. Chyba sie juz jednak nie skusze :-)

Dzisiaj zwiedzajac port wprawilismy wszystkich w niezly ubaw. Kilku rybakow gralo w noge. Gdy przechodzilismy podali nam przyjacielsko pilke. Maciek zamachnal sie i kopnal. Pilka poleciala i to razem z butem, ktory poszybowal na kilka metrow w gore. Wszyscy slaniali sie ze smiechu...

Where are you from?
Poland.
Holand?
No. Poland.
A Polandia? Polandia good. Lech Walesa. Dudek. Polandia good.

Takie dialogi odbywamy czesto na ulicach. Jutro spadamy ochlodzic sie troche w gory do Torajow. Pozdrowienia dla mojej Aneczki i wszystkich czytajacych o dwoch Polaczkach w Indonezji.

Sunday, February 11, 2007

Manila

Dzien w Manili
Polka, ktora spotkalismy na Boracay powiedziala nam, ze w stolicy nie ma nic ciekawego. Generalnie nie przepadam za wielkimi miastami, ale w Manili mozna znalezc spokojniejsze miejsce. Powedrowalismy do Intramuros. To czesc miasta pozostala po panowaniu hiszpanskim. Otoczone murami budynki prezentuja sie calkiem niezle. Mozna zobaczyc tu Fort Santiago i miejsce poswiecone zaslugom bohatera narodowego Rizala.
Jak na 11 milionowa metropolie to spokojne miejsce. Nawet taksowkarze nie sa tak nachalni jak to przewodniki opisuja.
Wieczorem wracamy do znajomego juz nam Angeles.

Niedziela
Spokojnie jak to w niedziele bywa, jedziemy na lotnisko. Ania mi wlasnie pisze, ze Cejrowski maszeruje po Puebli w Meksyku i rozmawia z lokalnymi o zwyczajach. Moze tam sie wybrac wkrotce? No coz, na razie jestesmy na Filipinach i trzeba to wykorzystac.
Przedwczoraj poznalem mieszkanke miasta Zamboanga na poludniowej wyspie Mindanao. Zawsze mnie korcilo by tam zajrzec. I na Moluki. To za sprawa Krzyska, ktory mowi, ze tam pieknie i bezpiecznie. Znajoma moja, starsza Pani, ktora pamieta wiele lat konfliktu na wyspach, odradza przyjazd na wyspe. Mowi o o porwaniach i podobnych rzeczach. Jak nie znacie nikogo, to nie jedzcie. No, ale teraz juz znacie, wiez zapraszam. Moze kiedys pojedziemy...

W kazdym badz razie opuszczamy Filipiny, wyspy szczesliwe, i po czterech godzinach ladujemy w Kuala Lumpur. Za kazdym razem musze przypominac celnikom, by nie pieczetowali mi pustych stron w paszporcie, bo zostaly mi juz tylko cztery, a paszport nowy i planow wyjazdowych wiele.
Wiec siedze sobie w internetowni w stolicy Malezji przy ponad trzydziestostopniowym upale i przygladam sie ulotkom porozkladanym w recepcji przypominajac sobie jak bylismy tu z Ania dwa lata temu. Wiekszosc bialasow jedzie jutro albo pojutrze do Parku Taman Negara. Ladne miejsce i znajome. My z Lisem poszwedalismy sie po Chinatown, w ktorym spimy i czekamy na jutrzejszy lot na Bali.
Nowe miejsce, nowe przygody. Do zobaczenia.

Friday, February 09, 2007

Kalibo

Dzien juz pietnasty
Z Boracay dotarlismy do miasteczka Kalibo. Ta nieduza miescina zamieszkana jest przez jakies 60 tysiecy ludzi i wyobrazcie sobie ma lotnisko przyjmujace airbusy. Jutro mamy nim odleciec. Po poludniu pojechalismy tricyklem do rezerwatu mangrowego, jakies 5 minut za miastem. Tricykle to bardzo popularny srodek transportu na Filipinach. To zwykly trzykolowy motorek z doczepiona przyczepka na pasazera z boku. Generalnie tricykl zabiera od 1 do 10 albo i wiecej osob. Podrozowanie nim to bardzo ekonomiczny sposob na poruszanie sie po miastach.
Rezerwat ten to generalnie nic specjalnego, ale warto poswiecic godzine czy dwie na wycieczke tam. Przez blisko kilometrowe mokradla namorzynowe, ktore rozciagaja sie przy wybrzezu zostala poprowadzona bambusowa kladka, z ktorej mozna ogladac namorzyny wyrastajace z bagnistego dna i od czasu do czasu przelatujace ptaki.

Jak mialbym juz dzis podsumowac Filipiny to powiedzialbym, ze to kraj ludzi szczesliwych. Podobno nie ma w jezyku Taglog czyli filipinskim slow oznaczajacych smutek czy przygnebienie. I to widac na ulicach. Kazdy sie usmiecha, kazdy probuje cos wydukac swoja lamana angielszczyzna. Nikt nie robi problemow, gdy probuje zrobic zdjecie. Wrecz odwrotnie, sami sie ustawiaja. Biedy tutaj tez nie ma. Nie widac zebrakow, nie ma glodujacych.
Zobaczymy jak wyglada stolica.
Pozdrowienia dla wszystkich, ktorzy czytaja ta strone!

Thursday, February 08, 2007

Boracay

Jak na odpoczynek to moze i fajne miejsce. Jak na miesiac miodowy tez, ale jestesmy tu z Mackiem i chyba nam sie powoli nudzi. Z reszta jak sie nie ruszymy to nie podbija nam legitymacji travelerskich :-) Ania musi to miejsce zobaczyc. Pewnie kiedys jeszcze tu przyjedziemy.
Tymczasem nie chcac marnowac czasu poplynelismy dookola wyspy. Poeksplorowac inne plaze, ponurkowac z rurka. Nic by nie bylo w tym szczegolnego, gdyby nie Macka kolejne przygody z woda. W malej zatoczce lodka zatrzymala sie i wszyscy zaczeli wyskakiwac do wody z rurkami, zeby poogladac rafe. Po kilku minutach Maciek i jeden z Koreanczykow nurkujacych zaczeli sie oddalac dosc szybko od lodki. Byl maly prad i zaczelo ich znosic. Rozpetala sie mala akcja ratunkowa. Pobliscy rybacy podrzucili Mackowi line z naszej lodzi, zeby mogl wrocic, a zmeczonego roztrzesionego Koreanczyka zabrali na lodke i dowiezli do naszej szalupy.

Generalnie wyspa jest mala, ma okolo 9 km dlugosci i otoczona jest rafami. Niestety sa juz troche zniszczone. Jest tu kilkadziesiat centrow nurkowych, co przyciaga rzesze amatorow tego sportu.

Dzien kolejny czyli czwartek
Idziemy sie zmierzyc w koszykowke z lokalnymi. Wieczorem przedstawienie w parafii. Siostry przedstawiaja musical. Czas mi sie konczy na intersieci, wiec nastepnym razem dopisze cos o koszykowce i Filipinczykach. My tymczasem spadamy na autobus do Kalibo. Jutro lecimy do Manili.

Monday, February 05, 2007

Roxas na wyspie Mindoro

Juz 11 dni
Wczesnie rano ruszamy z Manili do Batangas. Tam prom odplywa na wyspe Mindoro. Po poludniu docieramy do miasteczka Roxas. Wieczorem w wiosce lokalne pokazy tancow w barze...
Filipiny sa interesujace.

Dzien kolejny na Boracay.
Noca plyniemy z Roxas na wyspe Panay. W porcie przesiadka na mala lodeczke i za 15 minut jestesmy w kurorcie turystycznym na Boracay. Cala wyspa usiana jest hotelami i knajpami. Wiecej tu chyba bialych niz lokalnych. Kiedys trzeba odpoczac.

Walki kogutow

Dzien numer 10

Wyspalismy sie o dziwo dluzej niz do 4 rano i pojechalismy do Legaspi. Miasto jak miasto, nic szczegolnego. No moze poza tym, ze wznosi sie nad nim prawie 2,5 tysiaca metrowy wulkan Mayon. Najbardziej aktywny na calych Filipinach.
Zaciagnelismy jezyka u kierowcy tricykla na temat walk kogutow. Okazalo sie, ze niedziela to najlepszy czas na takie rozrywki. Kierowca zabierze nas pod warunkiem, ze oplacimy mu wstep. Dobra. Nawet lepiej, jak sie okazalo, gdzy bylismy jedynymi bialymi na calym spektaklu. Jeszcze chyba nigdy nie wzbudzilismy takiego zainteresowania, jak wtedy. Wchodzimy do duzej hali, gdzie kilkaset mezczyzn zamiera na chwile i zawiesza wzrok na dwoch bialasach pojawiajacych sie na trubunie. Po chwili krzyki, usmiech i brawa. Gwiazdy przyszly ogladac walki kogutow.

Same walki nie sa moze bardzo ekscytujace. Trwaja oklo 2-3 minut kazda i koncza sie z reguly smiercia jednego z kogutow. Atmosfera zas, podczas obstawiania, jest nie do powtorzenia.

Wieczorem wracamy autobusem do stolicy.

Maciek nurkuje z rekinami

Dziewiaty dzien - dzien rekina

Nie wiem od czego zaczac, bo to trudne do opisania co sie dzisiaj wydarzylo. Zaczne od tego, ze historia byla chyba nawet smieszniejsza od tej w Gambii. Do wioski Donsol przyjezdza sie wlasciwie tylko po to by zobaczyc ogromne rekiny wielorybie, ktore przyplywaja do pobliskiej zatoki co roku na kilka miesiecy. Wody zatoki bogate sa w plankton ktory jest ulubionym przysmakiem tych najwiekszych na swiecie ryb. Sa zupelnie niegrozne i mierza do okolo 20 metrow. Najczesiej spotykane osobniki to okolo 8 -10 metrow.

Wyruszylismy rano okolo 8.00. Maciek, ja i para Niemcow. Zapytano wszysctkich czy umieja plywac i czy z rurka i maska radzimy sobie bez problemu. Wszyscy, lacznie z Mackiem odpowiedzielismy chorem, ze oczywiscie. Plywalismy po zatoce przez jakas godzine bez sukcesu. Rekinow nie bylo. Nagle nasz spotter (przewodnik, ktory wypatruje rekiny) cos zauwazyl. Na lodce male poruszenie i okazalo sie, ze sa rekiny. Wszystko trwalo dosc szybko. Komneda do przygotowania padla i haslo REKIN, REKIN i nagle wszyscy wskoczyli do wody. Wyplywamy. Ale bez Macka. Ogromny kolos przeplynal pod nami i zniknal w glebinach. Kilkadziesiat metrow dalej wyplywa Maciek plujac slona woda. Widziales rekina? Gdzie? - pyta. Doplynelismy wszyscy do lodki. Kosztowalo go to zwrot wypitej wody. Przewodnicy mieli ubaw. Wszyscy w smiech. I tak jeszcze kilka razy. Ostatecznie sukces osiagnal, za drugim razem rekina widzial.
Generalnie to niesamowite doswiadczenie. W sumie widzielismy rekinow kilkanascie. Najwiekszy mial ponad 10 metrow i plynelismy przy nim ponad sto metrow, podczas gdy kolos przygladakl sie nam otwierajac paszcze srednicy ponad metra.

Manila - Legaspi

Jeszcze slowo o samych Filipinach. 7 107 wysp - takreklamuja foldery. To dosc duzo. Wiekszosc ludzi tochrzescijanie, wiec jest piwo :-), poludniowa czesc,szczegolnie wyspa Mindanao zamieszkana jest przezmuzulmam i dochodzi tam czesto do konfliktow miedzylokalnymi spolecznosciami. Filipiny sa dosc mocno zamerykanizowane, amerykanskie auta, amerykanskisystem miar i wag, amerykanskie zwyczaje, jezyk...Duzo jankesi zostawili po sobie wyprowadzajac sie ilikwidujac bazy. Nawet lotnisko, na ktorym ladowalismyw Angeles bylo kiedys baza wojskowa. Dzis zostalo sprawnie przerobione na terminal tanii lotniczych.

Dzien osmy albo kolejny
Dotarlismy do Manili kolo 3 w nocy. Wlasciwie oczasie. Komunikacja dziala tu w miare normalnie. Jak mowia, ze trasa zajmie 8 godzin, to tyle trwa. Afryka jest inna. No i siedzimy sobie teraz w internetowni w stolicy. Znacznie cieplej niz w gorach. Znacznie. To dobrze. Internetownia pusta. Wlasciciel z kolega graja w jakas strategiczna gre, a my probujemy kupic biletna dzisiejszy samolot do Legaspi. Ma odleciec okolo14, wiec moze uda sie rzucic okiem na kolejna azjatycka stolice. W Manili mieszka okolo 11 milionowludzi. Duzo.

Bilet sie udalo kupic wiec pojechalismy przezornie wczesniej na lotnisko. Korki zaczynaja sie juz kolo 7 rano i wtedy dojechac gdziekolwiek jest bardzo trudno. Samolot linii Cebu Pacific Air wyladowal kolo 15.00 w Legaspi. Stad juz niecale 2 godziny jazdy do wioski Donsol.

Thursday, February 01, 2007

Tarasy w Batad

Nie wiem czy jestesmy normalni, ale wstajemy codziennie kolo 5 - 6 rano. Lisu zrywa sie nawet kolo 4. W domu by to nie przeszlo. W kazdym badz razie, dzien jak co dzien, wstalismy przed szosta i ruszylismy tricyklem z naszym dzielnym przewodnikiem w kierunku Batad. To jakas godzina jazdy z Banaue do skrzyzowania, gdzie konczy sie droga i widac w dole, posrod tarasow ryzowych wioske Batad. Nie wygladalo tak zle, ale dostalismy w kosc. Do wioski pand godzina marszu i kolejna godzina do wodospadu Tappia, polozonego za wzgorzem. Wodospad ma 30 metrow wysokosci i prezentuje sie calkiem niezle. Powrot byl jeszcze ciezszy. Zaczelo kropic i brakowac sil. Tak to jest jak sie sportu nie uprawia. Zdazylismy ledwie na nasz autobus do Manili o 17.30. Tak dla obrazu cen to bilet na 8 godzinna jazde z Banaue do Manili kosztowal 9 USD. Filipiny nie sa drogie.