Thursday, February 23, 2006

Kumasi

Dzien 41
Ghana jest naprawde inna, zielona i duzo bardziej rozwinieta. Kumasi przypominalomi dziasiaj, szczegolnie po deszczu, Kampale w Ugandzie. Duze rozlozyste miasto o niskiej zabudowie, polozone na zielonych pagorkach. Odwiedzilem National Cultural Centre i dowiedzialem sie wszystkiego o kulturze, panowaniu, zwyczajach i stolkach Ashanti. A lud Ashanti to nie byle co, krol do dziasiaj zyje i mieszka w Kumasi. Ashanti slyna ze swojej odmiennej kultury, pewnosci siebie i oryginalnosci. Krolestwo Ghany bylo kiedys jednym z najpotezniejszych w Afryce Zachodniej. W swoim czasie brytyjczycy narobili tu niezlego balaganu. No, ale moze dzieki nim moge sobie dziasiaj pogadac z kims na ulicy i zrozumiec pania w muzeum.
To tyle z zielonego Kumasi. Jutro do Cape Coast. Pozdrowienia.

Podroz

Dzien nastepny
Rano wyruszylismy do Ghany. Najpierw jednak trzeba bylo kupic bilet. Przychodze na dworzec, a tam kilka firm do wyboru. Jedna nazywala sie RAKIETA COMPANY, a ze nie mialem za duzo czasu na te przejazdy pomyslalem sobie, ze to moze byc to. Cena tez byla przystepna. Juz mialem placic za bilet gdy zobaczylem jak jeden z autobusow firmy RAKIETA COMPANY wtacza sie na dworzec przykryty zaslona dymna. Huk byl mniej wiecej podobny do rakiety, wiec nazwa firmy calkiem trafna...
Kupilem wiec bilet w innej firmie.
Pierwszy raz od wyjazdu z Maroka siedzialem w klimatyzowanym autobusie, ktory wyjechal w miare o czasie, tylko godzine pozniej. Ale nie bylaby to Afryka gdyby sie nie zepsul w polowie drogi, gdybysmy nie wpadli do rowu i gdybysmy nie mieli szesciogodzinnego spoznienia w Kumasi. Ale dotarlismy cali w srodku nocy, i moj bagaz tez :-)

Tuesday, February 21, 2006

Wiza siadla

Dzien kolejny
No i dostalem w koncu ta wize. Nawet jest wklejana, a nie zwykla pieczatka jak inne afrykanskie. Zchodzilem prawie pol stolicy w oczekiwaniu na 14.00 kiedy to konsul ostatecznie mial ja podpisac. W Ouaga wszedzie gdzie sie nie pojdzie to same urzedy, ministerstwa, jakies agencje i inne instytucje. Co oznacza w praktyce, ze nie mozna nigdzie wyciagac aparatu. Na kazdym rogu jakis wojskowy czy straznik wypatruje tylko czegos podejrzanego. Pelno sprzedawcow roznego pokroju, kazdy chce mi cos sprzedac, to karty do telefonu, ktore i tak u mnie nie dzialalyby, to jakies buty, paski, truskawki, okulary przeciwsloneczne, przewodniki po stolicy i to w jezyku francuskim. Zawsze im mowie, ze mi przykro ale nie znam francuskiego. Nic to, dalej mi wpychaja swoje towary, moze akurat postanowie sie nauczyc francuskiego, albo zaloze sobie druga pare okularow. Zdarzaja sie i tacy, ktorzy chca wypastowac buty. Chodze tu w sanadalach, ale dla nich to zaden problem, byle bym jakas kase sypnal. Jeden koles jak zobaczyl, ze mam aprat to zaoferowal, ze zrobi mi zdjecia paszportowe albo jakiekolwiek inne. To nawet logiczne, przeciez jak mam swoj aparat to wcale nie oznacza, ze moge sobie sam zrobic zdjecie. Czasami to wszystko jest troche komiczne, ale dla nich to szansa na zarobienie jakiegos grosza i przezycie. Burkina Faso to jeden z najbiedniejszych krajow na swiecie.

Pozdrowienia dla mojej narzeczonej co to sama w domu zostala.

Monday, February 20, 2006

W Ouaga dzien kolejny

Chcialem zalatwic tylko wize i jechac dalej, ale to nie tak latwo. Ambasada Ghany mnie troche przytrzymala. Wiza do odbioru i to jutro po poludniu dopiero. Nigdy nie moge tego zrozumiec co oni robia w tych ambasadach i konsulatach, przeciez to kwestia pieczatki i podpisu. Jednak okazuje sie, ze to bardzo powazna sprawa, jak powiedzial mi dzisiaj straznik ambasady. Szef, to znaczy ambasador, przychodzi dopiero kolo dwunastej i nie moze przybic zbyt wielu pieczatek dziennie i zlozyc zbyt wielu podpisow. Wiec ja musze czekac do jutra. A dlaczego nie moge dostac rano wizy? No bo szef dopiero jutro bedzie moj wniosek rozpatrywal. No coz, miejmy nadzieje, ze rozpatrzy go szybko.
Jeszcze slowo o Burkinie. Mieszka tu okolo 12 milionow ludzi na dosc nieduzym obszarze co daje temu krajowi najwieksza prawie gestosc zaludnienia w regionie. Atrakcji turystycznych zbyt wielu to nie ma. Moze poza barwnym targowiskiem w Gorom Gorom i poludniowymi regionami kolo Banfory. Jak dostane jutro wize to w srode spadam do Ghany, krolestwa Ashanti.

Sunday, February 19, 2006

Ouaga

Dzien 37
Dzien odpoczynku. Podrozowanie bywa meczace i kazdemu nalezy sie odpoczynek, wiec pojechalem sobie na basen. Nawet pogoda byla dobra. :-) Tu jest zawsze dobra.
Ouagadougou w niedziele jest jak uspione, male prowincjonalne miasteczko. Wlasciwie dzisiaj to mi nawet Nyse przypominalo. I katedra jest. I bazar jest. I kilka sklepow i bankow. Jest jedna drobna roznica, mianowicie ludzie wydaja sie weselsi i czesciej sie usmiechaja. No coz, moze to ta pogoda...

Do Burkiny

Dzien 36
Rano mialem sie rozstac z Holendrami i czekac na autobus z Koro do Ouagadougou, ale zabralem sie z nimi do pierwszgo miasta w Burkinie. Przez trzy godziny przeprawialismy sie przez obydwie granice skladajace sie chyba z pieciu osobnych posterunkow policji, strazy granicznej, celnikow i jeszce innej masci oficjeli zadajacych za kazdym razem jakiegos cadeaux az w koncu dotarlismy do Burkiny Faso. Ja popedzilem autobusem do stolicy a oni zostali sobie w Ouahigouya. Ouagadougou to stolica Burkiny Faso. Niezla nazwa, prawda? Jeszcze kilka lat temu nie umialem zlokalizowac tego kraju na mapie a teraz siedze sobie w hotelu i ogladam zycie na ulicy tej ponad milionowej stolicy.

Saturday, February 18, 2006

Ende

Dzien 30 i piaty
Ladny ten kraj Dogonow, ale za dlugo nie moglbym tu siedziec. Mial byc trekking, ale zapomnialem dodac, ze spotkalem wczoraj w pierwszej wiosce pare Holendrow - Neilsa i Gemme podrozujacych wlasnym Land Roverem przez Afryke. Tak sie zlozylo, ze postanowilismy razem popatrzec na zycie Dogonow i ja zamiast maszrowania w 40 stopniowym chlodzie przejechalem wiekszosc trasy na dachu jeepa. Bylismy w Ende, Yaba-Talui i Begnimato. Ta ostatnia wioska podobala mi sie najbardziej. Z pobliskich skal rozciaga sie widok na ogromne rowniny przy uskoku Bandiagara. Wieczorem kiedy jechalismy juz do Koro przez Bankass, cale wioski machaly do bialasa siedzacego na dachu pedzacego jeepa. Wspaniali sa ci ludzie. Mali to przyjazny kraj wbrew temu co sadzilem przed przyjazdem i wbrew temu co mi naopowiadano wczesniej.

Kraj Dogonow

Dzien trzydziesty i czwarty
Rano taxi brousse do Bandiagary. Czekamy i czekamy, a ludzi nie ma. Kierowca oczywiscie nie odjedzie dopoki nie napcha calego auta czyli 9 osob. Skonczylo sie na tym, ze musialem kupic 6 biletow, bo inaczej czekalibysmy do jutra chyba. Zajezdzamy do Bandiagary a tam burza piaskowa. Nic nie widac. Wlasciwie to widac, ale tylko piasek latajacy w powietrzu. Przy omlecie z piaskiem i piaskowej herbacie negocjujemy z przewodnikiem warunki 3 dniowego trekkingu w kraju Dogonow. Krzychu odpuszcza, bo mam mnostwo czasu na ten region, a ja z Abdulayem pedzimu po bezdrozach do wioski Djigibombo. Pozniej do Kani Kombole, gdzie trafiamy na targ odbywajacy sie raz w tygodniu. Pieknie. Zrobilem chyba 100 zdjec albo i wiecej.
Jutro do Ende.

Djenne

Dzien 30 i trzeci
Djenne polozone jest na wyspie. Najlepiej wyglada chyba w porze deszczowej kiedy jest wiecej wody i bardziej zielono. Dzisiaj tez nie bylo zle. Meczet naprawde robi wrazenie, szczgolnie jak sie oglada go z dachu pobliskiego domostwa. To najwieksza budowla z gliny na swiecie. Co roku w marcu odnawiaja go, po to chyba zeby sie calkiem nie rozpuscil w deszczach. Do srodka niewierni nie moga wchodzic i to dzieki jakiemus europejskiemu kretynowi, ktory krecil tu film z modelkami. Muzulmanie wkurzyli sie i zakazali niewiernym wstepu. Cala wysepka troche turystyczna, ale warto bylo potarabanic sie troche w autobusie.

Tuesday, February 14, 2006

Mopti

Dzien 30 i drugi
Generalnie sytuacja pogodowa wyglada tak; w dzien okolo 40 stopni, a w nocy okolo 25 stopni, czyli chlodniej. My jedziemy caly dzien do Mopti i jest ok. Drogi sa tu pokryte asfaltem i autobusy przypominaja zorganizowana komunikacje, a to juz duzo.
Pozdrowienia z Mopti. Jutro do Djenne.

Z Bamako

Dzien 30 i pierwszy
Rozpoczal sie dosc dobrze, poza tym, ze pomylilismy siedziby ambasady Burkiny Faso i przemaszerowalismy 6 kilosow na darmo. Nic to. Pomocny taksowkarz, generalnie nasz frend, zabral nas do prawdziwej ambasady Kraju Ludzi Sprawiedliwych, bo tak nazywaja Burkine Faso. No i sprawiedliwi byli. Mi dali wize za cztery godziny, a Krzychowi nie chcieli zmienic dat, bo to nielegalne i nie moga. Jemu wystawiala wize amba Francji w Wawie i oni tu maluccy nie moga zmieniac takich waznych decyzji. Trudno, sprobujemy jeszcze na granicy.
Po poludniu pedem na autobus i jedziemy do Segou. Na wieczor zajezdzamy. Trafil sie nam wielki targ i to pod naszym domem. Hmm, domem... Ciezko to nazwac domem, ale niech bedzie. Szczury i pelno komarow, ale to nie o to chodzi. Chodzi o to ze spalismy u kogos w domu, ale ten dom byl naprawde biedny. Pokaze pozniej na slajdach. Naprawde biedny.

Sunday, February 12, 2006

Bamako

Dzien 30
No i jestesmy w stolicy. Jutro po wize do Burkiny Faso. A jak wyglada blisko milionowa stolica Mali. No coz, nie jest to Chicago czy Charlotte ani nawet Dakar, ale przynajmniej nie jest tak tragiczne jak Nuakchott w Mauretanii. Bamako to spokojna stolica z asfaltowymi ulicami, okazala siedziba banku narodowego, i mostami nad Nigrem. Generalnie przyjemne wrazenie, a ze byla akurat niedziela to wpadlismy do kosciolka protestanckiego. To przypadkiem, bo ani ja ani Krzychu nie jestesmy przeciez protestantami. A w kosciele msza, ale nie taka sobie tam zwykla msza. Nie, nie. Msza ze spiewami i z calym chorem, az sie chcialo zatanczyc. Jeszcze potem kilka przemowien i kazan w jezyku dla nas tajemnym (patrz francuskim) i koniec.

Z Kayes do Bamako

Dzien 29
I jedziemy w koncu tym pociagiem. Myslalem, ze moze droga do Bamako juz jest zrobiona, ale nie. Pociag jest dalej najlepszym srodkiem transportu do stolicy Mali. Wyjechalismy spoznieni o prawie 3 godziny, ale to i tak nic jak na Afryke. Najwazniejsze, ze wyjechalismy. Cala noc w pociagu. Malijczycy sa biedni i to strasznie. W pociagu matki karmiace dzieci na korytarzu, staruszki spiace w przejsciach, wszystko zapchane, toalety nieczynne, dzieci zalatwiaja sie do nocnikow lub wiader, a dorosli wyskakuja na stacjach przez okna. Mali jest biedne.

Przygod kilka wrobla Swirka

Dzien 28
My z Krzyskiem do Kayes, Maciek do Georgetown, a Mark? No wlasnie. A Mark aresztowany za porzucenie auta. Niezle jaja. Zostal zatrzymany w hotelu do momentu wyjasnienia sprawy. No coz, ciezko zrozumiec tych Gambijczykow. Ostatecznie musial zaplacic 1000 funtow kaucji albo powedrowac do gambijskiego wiezienia. Chyba nie zapomni szybko przygody z dwoma Polakami.

Kolejna niespodzianka i to w Tambacoundzie

Dzien 27
Nie do wiary. Spotkalem kumpla z Ossotu. Krzysiek tez podrozuje podobna trasa. Spotkalismy go z Mackiem w Chez Desert i postanowilismy dalej jechac razem. Tambacounda to w sumie zadne szczegolne miasto. Jedna glowna ulica i stacja kolejowa na trasie Dokar - Bamako. Ale to juz duzo. Przez to dzieje sie cos tutaj, no przynajmniej dwa razy w tygodniu kiedy pociag przejezdza. Generalnie zero bialasow. A to bardzo dobry znak, mozna spokojnie poszwedac sie po miescie.

Do Basse Santa Su

Dzien 26
Rano pozegnalismy sie z naszym bohaterem i my ruszylismy do Basse, a on do Banjulu. Poznym popoludniem udalo nam sie (dzieki Luis, ktora zabrala nas ze swoim gambijskim chlopakiem do Basse) przekroczyc granice z Senegalem i dotrzec do Tambacounda. W koncu troche cywilizacji. Senegal jest duzo bardziej rozwiniety anizeli Gambia. No coz, sa rozni prezydenci i rozne rzady...

Wednesday, February 08, 2006

Do Georgetown

Dzien 25
Przygod dzien kolejny. Rano wyruszylismy dalej na podboj Gambii. No ale nie zajechalismy daleko. Po okolo 20km auto rozpadlo sie calkowicie a my dalej na stopa dotarlismy w koncu do Georgetowna na wieczor0. Najzabawniejsze, ze wlasciciel wypozyczalni w oogle nie przejal sie faktem, ze auto zostalo porzucone gdzies w srodku pola.

Jazda

Dzien 24
No i zaczelo sie. Namowilismy Anglika - Marka, na to, zeby zabral sie z nami do Georgetown. Hotelowy turysta, troche przestraszony realiami jakie zobaczyl poza hotelem postanowil nie jechac publicznym transportem tylko wynajac auto. No i wynajal. Ford Scorpio rocznik osiemdziesiaty z hakiem. No i my we dwojkie z nim. Wszystko bylo pieknie i wakacyjnie dopoki nie zaczely sie realia podrozowania po tym kraju, o ktorych on nie mial zielonego pojecia a my niewielkie. Dziury w drodze na pol metra albo wiecej a pozniej droga zniknela praktycznie w ogole. Potem jeszcze odpadlo nam dwa metry rury wydechowej, obskoczylo nas stado dzieci i do wieczora przejechalismy 150 km. To dosc daleko jak na caly dzien jazdy. Mark doznal malego szoku. Ubaw nie z tej ziemi.

Zostalem sam

Dzien 23
No i zostalem sam. Wlasciwie tak i nie. Ciezko byc samotnym Afryce. Juz rano na dworcu mialem dziesieciu kolegow, tyle tylko ze kazdy chcial jakas kase za swoja kolezenskosc. Podziekowalem wiec i popedzilem w strone granicy z Gambia. Dotarlem do rzeki Gambia po poludniu i dalej prom. Jakas godzina czekania i banda okolo dwustu pasazerow wskoczyla na rozchybotana lodke. To smutne, ze kraj majacy rzeke na ponad 500 kilometrow dluga nie moze sobie nigdzie wybudowac mostu. No coz bieda. Ale nie jest tak zle, moge sobie w koncu wiecej pogadac, bo Gambijczycy mowia po angielsku. Tak. Przynajmniej staraja sie.
Dotarlem do Banjulu. Dziwna stolica. To wlasciwie wioska, przynajmniej tak wyglada. Mialem sie spotkac z Mackiem. I spotkalem sie. I z Mackiem i z niespodzianka. Poznal jakiegos angola w samolocie do Banjulu i zostal zaproszenie do najlepszego hotelu w tym malym kraju. Wyobazcie sobie teraz moj szok. Po trzech tygodniach podrozowania w kurzu, pyle i spalinach wyladowalem w hotelu z basenem, czterema barami i atlantycka plaza. I to calkiem niedrogo - za darmo. Ciezkie jest czasami podrozowanie;-)

Aneczka leci z czarnego kontynentu

Dzien 22
Sobota zleciala wlasciwie na zalatwianiu ostatnich rzeczy przed wyjazdem Ani. Pokrecilismy sie troche po Dakarze, to tu to tam. Zajrzelismy do muzeum. Wlasciwie to biedne, 40 minut i po wszystkim, a Lonely Planet podaje ze to jedno z najlepszych w Afryce Zachodniej. No coz moze to prawda...
No i nadszedl wieczor i pojechalismy na lotnisko co by Aneczka spokojnie poleciala do domu. No i poleciala, troche spozniona, a bagaz sie spoznil jeszcze bardziej. A wlasciwie to w ogole nie przylecial.

Thursday, February 02, 2006

Ile de Goree

Dzien 18 i 19
Ile de Goree jest klimatyczna i to bardzo. Niestety tylko rano i wieczorem kiedy tlumy bialych turystow przyplywajacych tu z Dakaru wracaja do swoich hotelikow do stolicy. W dzien tubylcy urzadzaja sobie polowanie na bialasow, w sensie kto wiecej kasy wyrwie ten lepszy.