Mozambik czesc druga
Wytoczyslismy sie po poludniu z ulga z tego mozambickiego TGV. Nampula troche nam nie przypadla do gustu, bo nie ma tu kempingu i musielimy bulic za hotel w centrum, ale z namiotem nie rozstalismy sie. Skoro w pokoju nie bylo moskitiery to rozlozylismy namiot na lozku. Komicznie to wygladalo, ale przynajmniej moskity nie ciely.
Jak ktos mnie zapyta jak sie podrozuje w polnocnym Mozambiku to sie usmiechne. Kazdy kto tu byl wie co mam na mysli. Codzienne wstawanie o 3 nad ranem, potem dziesiec godzin w zatloczonych minibusach lub ciezarowkach pedzacych maksymalnie 30 km na godzine po wertepach i juz sie jest na miejscu. Wojna zrobila swoje, ale jest pieknie.
Dotarlismy do Wyspy Mozambik. Oplacalo sie pomeczyc. Klimat przypominajacy troche Stone Town na Zanzibarze, albo St Louis w Senegalu. Waskie piaskowe uliczki, zniszczone portugalskie budyneczki. Kilka malych przeslicznych plaz, placow, fort, meczet kosciolek i ludzie... Na Ilha de Mozambique sa inni, to mieszanka wplywow arabskich i afrykanskich. Przyjazni, usmiechnieci i pomocni. Pelno dzieciakow, malych, duzych.
Z wyspy wrocilismy do Namialo i szczesliwie wskoczylismy do pelnego, jak zwykle, autobusu jadacego do Pemby. Niby niedaleko, ale w Mozambiku wszedzie jest daleko. Poznym popoludnie przed oczmi ukazuje sie mieniaca sie w sloncu tafla Oceanu Indyjskiego. Jestesmy w Pembie. Spimy w Russels Place na kempingu, troche na uboczu, ale jest spokojnie. Mysle, ze uderzymy jutro na ktoras z wysp w Archipelagu Quirimbas. Pewnie na Ibo, bo najlatwiej. Zobaczymy. Do uslyszenia i jeszcze raz dzieki za zyczenia. Impreza po powrocie.