Wednesday, July 25, 2007

Mozambik czesc druga

Wytoczyslismy sie po poludniu z ulga z tego mozambickiego TGV. Nampula troche nam nie przypadla do gustu, bo nie ma tu kempingu i musielimy bulic za hotel w centrum, ale z namiotem nie rozstalismy sie. Skoro w pokoju nie bylo moskitiery to rozlozylismy namiot na lozku. Komicznie to wygladalo, ale przynajmniej moskity nie ciely.
Jak ktos mnie zapyta jak sie podrozuje w polnocnym Mozambiku to sie usmiechne. Kazdy kto tu byl wie co mam na mysli. Codzienne wstawanie o 3 nad ranem, potem dziesiec godzin w zatloczonych minibusach lub ciezarowkach pedzacych maksymalnie 30 km na godzine po wertepach i juz sie jest na miejscu. Wojna zrobila swoje, ale jest pieknie.
Dotarlismy do Wyspy Mozambik. Oplacalo sie pomeczyc. Klimat przypominajacy troche Stone Town na Zanzibarze, albo St Louis w Senegalu. Waskie piaskowe uliczki, zniszczone portugalskie budyneczki. Kilka malych przeslicznych plaz, placow, fort, meczet kosciolek i ludzie... Na Ilha de Mozambique sa inni, to mieszanka wplywow arabskich i afrykanskich. Przyjazni, usmiechnieci i pomocni. Pelno dzieciakow, malych, duzych.

Z wyspy wrocilismy do Namialo i szczesliwie wskoczylismy do pelnego, jak zwykle, autobusu jadacego do Pemby. Niby niedaleko, ale w Mozambiku wszedzie jest daleko. Poznym popoludnie przed oczmi ukazuje sie mieniaca sie w sloncu tafla Oceanu Indyjskiego. Jestesmy w Pembie. Spimy w Russels Place na kempingu, troche na uboczu, ale jest spokojnie. Mysle, ze uderzymy jutro na ktoras z wysp w Archipelagu Quirimbas. Pewnie na Ibo, bo najlatwiej. Zobaczymy. Do uslyszenia i jeszcze raz dzieki za zyczenia. Impreza po powrocie.

Mozambik

Zanim o Mozambiku to najpierw wielkie dzieki wszystkim za zyczenia. Fajnie, fajnie, naprawde super. Obchody jak wrocimy. Tymczasem przez te kilka dni wydarzylo sie wiele. Dotarcie do Cuamby w Mozambiku, oddalonej od Cape Maclear w Malawi zajelo nam caly dzien, mimo, ze to tylko sto kilkadziesiat kilometrow. Najpierw trzy przesiadki z busa do busa, z ciezarowki na ciezarowke, zlapana guma, awaria silnika, potem na rowerach do granicy. Podobno bardzo smiesznie wygladamy z ogromnymi plecakami jadac na bagazniku rowerowym mozambickiego chlopaka ze wsi. Innego transportu do granicy nie ma wiec trzeba na rowerach. Nastepnie oficjalna biurokracja, przeszukiwanie plecakow na granicy, wyludzanie lapowek i godzine czekania na szefa posterunku zanim przyjedzie ze wsi i podpisze wizy. Jednak sukces. Wizy sa i jedziemy na naszych rowerach 4 km do Mandimby. Dalej minibusikiem zwanym tu chapa do Cuamby. Tutaj w hoteliku impreza, bo to weekend, a Mozambikanie podobnie jak brazylijczycy to rozrywkowy narod. Muzyka, tance, ciezko zasnac.
Rano wczesnie rusza pociag do Nampuli. Rano w Mozambiku to znaczy okolo 4 lub 5 w nocy. Tu caly transport wtedy zaczyna i jak sie nie zalapiesz to dzien stracony. Wracajac jednak do naszego pociagu i trzeciej klasy, to dlugo nie pojechalismy. Zanim pociag ruszyl juz mielismy kilku tzw Banditas, ktorzy byli zainteresowani naszym bagazem. Przezorny konduktor zabral nas do drugiej klasy. Dostalismy honorowe miejsce na podlodze kolo kibla. To nie problem, mowimy mu, przeciez to tylko 11 godzin jazdy :-) Jakos przejechalismy. Rekompensata byly widoki. Swietne.

30-te Urodziny Mojego Tomusia

Z okazji urodzin tak szczegolnych zycze Ci Moj Mezu wszystkiego czego sam sobie zyczysz, czyli :(bo troche Cie znam:-)) wieeeelu dalekich i tych blizszych podrozy pelnych wrazen, spelnienia marzen i zdrowka bo najwazniejsze od bardzo Cie kochajacej zony Ani!!!
A ten dzien spedzamy na Wyspie Mozambik...

Friday, July 20, 2007

Pada :-)

W Europie pada, bo musi padac, zeby dzdzownice mogly wylegiwac sie w kaluzach :-) A tu w Malawii nie pada, bo jest zima. I bardzo dobrze. Powiem nawet, ze w koncu jest ladnie i cieplo, w dzien okolo 30 a w nocy okolo 20 stopni. To tak optymalnie. Fajnie sie siedzi nad jeziorem i fotografuje orly czy kormorany lowiace ryby, ale jutro wczesnie rano trzeba ruszac na wschod do Mozambiku. Tradycyjnie znowu bez wizy i znowu godzinami w tych ichnich minibusach. Moze sie uda.

Podsumowujac ten kilkudniowy pobyt w Malawi to musze przyznac, ze troche moje wyobrazenie wczesniejsze rozminelo sie z rzeczywistoscia. Kraj wydawal sie maly i latwy do podrozowania, a tymczasem bez wlasnego auta przejechac Malawi z polnocy na poludnie, ogladajac cos, w kilka dni sie nie da. Potrzeba na to conajmniej dwoch tygodni. Jak dotychczas ludzie sa mili i uprzejmi, ale bardzo biedni. Bardzo biedni. Lata rzadow prezydenta Bandy, zlodzieja, i tyrana, ktory rzucal przeciwnikow politycznych krokodylom na pozarcie zrobily swoje. Rozkradl wszystko co mogl i doprowadzil Malawi do granicy bankructwa. Dzisiaj juz jest lepiej, ale ludzie caly czas placa slono za reformy i stracone lata.

My tymczasem jedziemy juz spokojniej bez pospiechu wielkiego do ogromnego sasiada, gdzie skonczyla sie niedawno wojna domowa. Zobaczymy jak Mozambik staje na nogi.

Thursday, July 19, 2007

Minibus

Ania:

Jakkolwiek to brzmi....znaczy to samo....dlugie czkanie...
Wlasnie przeczytalam napis znajdujacy sie nad drzwiami "Swiss invented clocks but Africa is the owne of time". I to moznaby zostawic bez komentarza, ale musze cos jeszce dodac.
Od przekroczenia granicy przemieszczamy sie prawie wylacznie minibusami, czyli srodkiem trasportu w Malawii, gdzie nie istnieja rozklady jazdy i nie liczy sie czasu tak, jak do tego jestemy przyzwyczajeni. Wielu to pewnie zna, wchodzi sie do takiego pojazdu, w bagazniku miejsca jest tyle, zeby akurat nasze dwa duze plecaki sie zmiescily, a tu prosze!! Okazuje sie, ze mozna wcisnac, wepchnac, wkopac itp. jeszcze wiele wiele innych tobolkow! Takich jak np. trzy 50 kg worki ryzu, po ktorych chodzi setka robakow z twardymi pancerzykami, ktore co prawda nie gryza ludzkiego ciala, ale jak niszcza jego nerwy tym, ze sa WSZEDZIE!!!!!!Co chwile ktos wsiada i wysiada, ale to nawet nam sie zaczyna po czasie podobac, mozna sie rozprostowac. Taki minibus wyrusza oczywiscie TYLKO wtedy, gdy bedzie pelny, a PELNY znaczy wieeeeele. Gdyby policzyc miejsca, jest ich 17, nie liczac kierowcy, ale gdy tylko policzy sie z jaka iloscia pasazerwo rusza W KONCU!!! PO KILKU GODZINACH!!! kierowca, okazuje sie ze jest ich (przypominam razem z NAMI!!!) okolo 27!!!! Do wszystkiego jednak mozna sie przyzwyczaic, nie marudzimy, bowiem, gdy po kilku takich godzinach dojezdzamy w nasze miejsce docelowe, rekompensuje nam sie to kilkukrotnie!! Jeszcze tylko przejazd na pace ciezarowki i jestesmy nad przepieknym Jeziorem Malawii! Jest tu piekna plaza, hipopotamy, orly lowiace ryby i rybacy ze swoimi zbobyczami. Jest tez wiele dzieci, mnostwo malych dzieci!! Jak z reszta w calym kraju. Tomek rozmawia z jednym z rybakow, a ten mu opowiada ile z tych dzieci to sieroty... AIDS zbiera zniwo ...

Wednesday, July 18, 2007

Misjonarze

Malawi nie przywitalo nas najlepiej, ale dzisiaj to byl dzien. Po zalatwieniu wszystkich formalnosci w biurze imigracyjnym uprzejmy pan oficer powiedzial nam o ksiezach salezjanach z Polski, ktorzy w stolicy prowadza szkole. Pojechalismy. Przyjal nas milo ksiadz Pawel. Oprowadzil nas po calym kompleksie, pokazal szkole, zajecia, kaplice i zaproslil nas na obiad. W towarzystwie jeszcze dwoch polskich misjonarzy zjedlismy ZIEMNIAKI, SOS POMODOROWY i ZUPE POMIDOROWA. Niezle, niezle. Dziekujemy i pozdrowienia dla Ksiedza Pawla. To nie wszystko jednak. Po obiedzie zabral nas do miasta, pokazal centrum i umowil na wieczor z wolontariuszkami z Polski, ktore pracuja w szkole w miasteczku Balaka. Wskoczylismy do przepelnionego autobusu i wieczorem siedzielismy juz na kolacji u Basi i Ewy i ich dwch przyjaciolek z Malezji i Chin.

W srode rano oprowadzily nas po szkole i odwiozly na dworzec. Dzieki serdeczne dziewczyny!Jedziemy do Blantyre.
Samo miasto nie jest zbyt ciekawe, ale podobno jadac w kierunku Mulanje mozna zobaczyc przepiekne plantacje herbaty. My czasu mamy malo, wiec jutro spadamy do Cape Maclear nad jezioro. Do uslyszenia. Sto lat dla Chudego! Jeszcze mu 70 do setki pozostalo!

Malawi

Jakos doturlalismy sie do granicy z Malawi. Droga z Mfuwe do Chipaty jest w tragicznym stanie. Miejscami mozna porownac ja z poludniowa droga w Gambii. Na granicy po stronie zambijskiej duzy napis widnieje: Coruption Free Zone. Swietnie sie zapowiada. Mila pani wbija piecztki wyjazdowe i juz jestesmy poza granicami Zambii.
Podsumowujac tygodniowy pobyt w tym kraju moge powiedziec, ze to jeden z ciekawszysch krajow afrykanskich i jezeli chodzi o obserwacje zwierzat to moge go polecic kazdemu przyrodnikowi. Z drugiej strony co ja wiem o Zambii? Wiem tyle, co zjem, bo coz to jest tydzien. Jednak jak sie nie ma czasu to lepiej byc tydzien niz w ogole.
Wracajac do przejscia granicznego to sprawa miala sie tak; spokojnie podchodzimy do posterunku Malawi, mili panowie ogladaja paszporty nasze i po chwili zastanowienia oznajmiaja, ze musimy wracac do Lusaki, gdyz Polacy na granicy wiz nie otrzymuja. No i co? No i jestesmy ugotowani. Wieczor sie zbliza, do Lusaki jakies kilkaset kilometrow i przy duzym szczesciu kilka dni czekania tam na wize. Wyjscie nie do zaakceptowania. Wiec czekamy przy okienku. Po chwili okazuje sie, ze dodatkowa oplata panowie celnicy chetnie wystawia dokument uprawniajacy nas do wjazdu warunkowego na teren Malawi. Mamy trzy dni na zgloszenie sie w biurze imigracyjnym w Lilongwe i uzyskanie wizy. Wyjscia nie ma. CORRUPTION FREE ZONE. CORRUPTION INFESTED ZONE!

Z granicy do Lilongwe juz daleko nie jest wiec wieczorem rozbijamy sobie namiot na polu golfowym i do spiworow marsz.

Sunday, July 15, 2007

South Luangwa

Jestesmy w Parku Narodowym South Luangwa i spimy w Flatdogs Camp na drzewie. Tak, na drzewie w namiocie. Na kempingu zainstalowali platformy drewniane w koronach drzew. Niezla zabawa. Kemping jest nie ogrodzony i lezy nad rzeka Luangwa. W nocy przychodza slonie i hipopotamy, w dzien biegaja malpy. Trzeba uwazac i to na serio. Dzisiaj rano jeden dwa slonie wtargnely na teren kampu i pourywaly sznurki w jednym z obozow. Jeden ze sloni przechodzacych przez droge chcial zaatakowac Anie. Zartow nie ma, to dzikie zwierzaki. Wczoraj wieczorem widzielismy polojacego na antylope Impala lamparta. Niesamowite. Internet drogi, wiec spadam, jak gdzies znajdziemy cos tanszego to napisze wiecej. Jutro do Malawi i znowu granica i znowu nie mamy wizy, ale moze na granicy...

Friday, July 13, 2007

Poranna modlitwa

Z Lusaki w kierunku Chipaty biegnie jedna z glownych drog w kraju prowadzaca do granicy z Malawi. Odcinek ten autobus pokonuje w jakies 7 - 8 godzin. Cena takiego biletu to okolo 80zl. Zambia jest droga. Droga w porownaniu do Namibii i podobo Malawi. Coz zrobic, jakos radzimy sobie. Zakupki w sklepie, posilki w kuchni kampingowej, nie jest zle.
Zambia jest krajem anglojezycznym wiec w porozumiewaniu sie z ludzmi nie ma wiekszych klopotow. A to wazne.
Wracajac do naszych autobusow, dzisiaj rano scena modlitwy sie powtorzyla. Wyjechalismy przez to z polgodzinnym opoznieniem, ale pastor wiedzial co robi. Szczesliwie dojechalismy do Chipaty. Spimy na kempingu i Deana z wspanialym widokiem na miasto i okoliczne pagorki.
Jutro do Mfuwe. To mala wioska przy bramach Parku Narodowego Suth Luangwa. Znawcy twierdza, ze to magiczne miejsce do ogladania zwierzat. Zobaczymy. Do uslyszenia.

My country, My choice, My Chicken

tfTak sie reklamuje jeden z fast-foodow w stolicy. Lusaka to nie duze miasto jak na stolice. Mieszka tu ponad milion ludzi, ale sprawia wrazenie troche prowincjonalnego miasteczka. Po szesciu godzinach jazdy z Livingstone dotarlismy tu, ale zanim o samej Lusace napisze to posluchajcie jak wyglada jazda takim autobusem. Jak juz wszyscy pasazerowie usiada wchodzi koles, jak sie pozniej okazuje, jest to pastor, i zaczyna sie modlic. Tak modlic i to z Pismem Swietym i to na glos. Wszystko to trwa pare ladnych minut. Potem zaczyna sie kazanie na temat zycia, ze trzeba byc dobrym, bo jak jutro bedzie sad ostateczny to co? No wlasnie, to co?
Modlitwa powoli zmierza w kierunku poswiecenia autobusu przed trasa i prosba do Boga o to by dojechal caly do stolicy. Nastepnie pastor ostrzegl wszystkie potencjalne wiedzmy i szatanow siedzacych w autobusie nazywajac ich odpowiednio Mrs Witch i Mr Satanist. Okreslil ich jako swoich wrogow. Maja sie trzymac na bacznosci. No wiec juz odjezdzamy, jeszcze tylko krociutka modlitwa na zakonczenie i w droge.
Blogoslawienstwo poskutkowalo dotarlismy szczesliwie do Lusaki. Polazilismy to tu to tam. Wiekszosc domow prywatnych ogrodzona plotami pod napieciem. Wszyscy mowia, ze bezpiecznie. Ciekawa sprawa :-)

Wednesday, July 11, 2007

Dr Livingstone, I presume?

Zambia, Zambia. Wiza jest i to wlasciwie bez problemu. Trzeba bylo zaplacic tylko 25 dolarow i to amerykanskich. Namibijskich nie lubia tutaj. Taka rada dla podrozujacych do Zambii; przy rezerwacji jakiegokolwiek noclegu w Zambii, nawet kempingu, nalezy przypomniec, zeby zadzwonil dany hotel czy kemping na granicei poinformowal, ze dany delikwent bedzie u nich nocowal i podlega sie wtedy tzw. Visa Waiver Programme co oznacza, ze wiza bedzie bezplatna. Dowiedzielismy sie o tym, ale po fakcie. Trudno.

Po 15 godzinach jazdy, jednej awarii sprzegla i zmianie autobusu dotarlismy do Livingstone. Miasta kultowego w Zambii i calej Afryce. To wlasnie tutaj dziennikarz angielskiej gazety w ubieglym stuleciu odnalazl, po miesiacach poszukiwania, znanego podroznika i eksploratora Afryki i wielkiej rzeki Zambezi. To wlasnie w Livingstone odnalazl jedynego bialego czlowieka ktorego powital zimnym angielskim tonem: "Przypuszczam, ze to dr Livingstone?"
David Livingstone odkryl najwiejkszy wodospad w Afryce i nazwal go na czesc krolowej Wodospadami Wiktorii. Wodospady maja ponad 100 metrow wysokosci, a sredni przeplywa wody do milion litrow na sekunde. Robi wrazenie.
Nie sa tak wysokie jak Wodospad Angel w Wenezueli, ale swoim ogromem i iloscia wody przewyzszaja go na pewno. Wodospady Wiktorii mozna oglodac ze strony Zambii albo przekroczyc granice na moscie i przejsc do Zimbabwe. Kraj rzadzony przez Roberta Mugabe zostawimy sobie na kiedy indziej.

Poszwedalismy sie po miasteczku, zrobilismy zakupy i jutro jedziemy do stolicy. Ciekawe jak wyglada stolica tego ciekawego anglojezycznego kraju. Do uslyszenia.

Monday, July 09, 2007

Tsumeb

Jestesmy w Tsumeb. Ladne miasteczko. Marta z Barankiem wlasnie pojechali do Johannesburga oddac auto i wracac do domu. My wieczorem jedziemy do Zambii. Nowy kraj nowa przygoda. Nie mamy wizy, wiec trzymajcie kciuki. Mam nadzieje, ze uda sie nam ja zalatwic na granicy, ale to Afryka. Tu nigdy nic nie wiadomo. Zobaczymy...

Opuwo i Himba

Dotrzec na polnoc Namibii szybko sie nie da. Przejechalismy juz blisko 6000 km naszym niezniszczalnym autem "terenowym" o nazwie toyota corolla. Polecam to auto wszystkim na namibijskie bezdroza. Miekkie zawieszenie radzi sobie ze swoboda z szutrem, dziurami i kamieniami.
Od tygodnia spimy codziennie w namiocie. Generalnie droga ta Namibia wiec kemping pozwala troche zaoszczedzic. Jest teraz zima i w nocy temperatura spada do kilku stopni. Spimy wiec we wszystkich ciuchach jakie mamy, ale i tak nad ranem marzniemy. Znalazlem ostatnio czapke i to troche pomaga. Glowa mi przynajmniej nie paruje w nocy. Ania musi cala sie zapiac w spiworze i jakos do pierwszych promieni slonca dajemy rade.

Opuwo polozone jest blisko granicy z Angola i jest stolica regionu o nazwie Kaokoland. Po co tu przyjechalismy? Ano po to by zobaczyc lud Himba i Herero. Himba zyja jeszcze zgodnie z tradycja przodkow swoich w malych kilkudziesiecioosobowych wioskach, gdzie praktykuja stare wierzenia, zyja z hodowli bydla i niestety z turystow, ktorzy w coraz wiekszych ilosciach nawiedzaja te tereny.
Himba wygladaja bardzo charakterystycznie. Szczegolnie kobiety. Na glowie nosza cos w rodzaju dredow posmarowanych ochra pomieszana z odrobina blota. Cale cialo nie jest ciemnobrazowe jak u innych plemion tylko wpadajace w czerwien. Dzieje sie tak za sprawa ochry, ktora smaruja cale cialo. Zabezpiecza to skore przed sloncem i poceniem sie. Himba nie musza sie myc, bo sie nie poca. I sie nie myja. To znaczy nie myja sie woda, bo jej za wiele nie maja. Myja sie dymem. Tak dymem. Sprobujcie, podobno dziala :-)
Kazda z kobiet chodzi z odslonietymi piersiami a biodra ma przepasane kawalkiem skory z kozy lub innego zwierzecia. Ksztalt fryzury wskazuje na to czy kobieta jest zamezna, czy ma dziecko czy moze jest jeszcze niezamezna.
Mezczyzni zajmuja sie wypasaniem bydla podczas gdy kobiety dbaja o dom.
Wioski Himba porozrzcane sa na terenie calego Kaokolandu, ale poszczegolnych Himba mozna spotkac w stolicy regionu Opuwo.
Rzeczywistosc dzisiaj jest troche smutna. Ci, ktorzy trafili do miasta i poznali uciechy zycia w cywilizacji zle koncza. Z reguly jest to alkohol albo prostytucja. Chodzac po uliczkach Opuwo mozna spotkac wielu Himba pijanych, siedzacych albo na ulicy albo zebrzacych.

Wieczorem wybralismy sie do jednego z lokalnych barow. Podobno bary to jedyny dochodowy biznes w tym regionie. Dlatego jest ich pelno, nigdzie nie widzialem takiego zageszczenia knajp na swiecie. Muzyka afrykanska, afrykanki tanczace i promocja piwa Tafel. Bylo swietnie.

Park Narodowy Etosha

Etosha to jakies 20 tysiecy kilometrow kwadratowych zarezerwowanych tylko dla zwierzat. Ludzie tu sa goscmi skazanymi na laske sloni, zyraf, hien i innych stworzen. Jest to jeden z niewielu parkow narodowych w Afryce, gdzie mozna jezdzic sobie wlasnym autem, zatrzymywac sie praktycznie w dowolnym miejscu i ogladac, ogladac, ogladac...
W parku nie wolno chodzic pieszo ani jezdzic na rowerze czy motorze. Noclegi dozwolone sa tylko w trzech wyznaczonych kampingach usytuawanych kolo wodopojow, do ktorych wieczorami przychodza zwierzeta.
Nie bede sie rozpisywal wiecej, bo internet jest powolny i drogi i ciezko w kilku slowach opisac co sie czuje Aksjjak przez droge, dwa metry od auta przechodzi slon czy nosorozec. Udalo sie nam zobaczyc tysiace zebr, antylop kudu, springbok, oryx i innych, slonie, zyrafy, nosorozce, hieny, lwy, szakale, kameleona, mnostwo ptakow i mangusty. Te male zwierzatka podobne do kuny czy lasicy zamieszkiwaly jeden z kampingow i towarzyszyly nam przy rozbijaniu namiotow i robieniu jedzenia. Etosha jest swietne.

Ania:
Widziec na zywo setki dzikich pieknych dostojnych afrykanskich zwierzat...powiem tylko jedno; spelnilo sie moje marzenie i na dlugo pozostana emocje!!!

Monday, July 02, 2007

Windhoek

Stolica Namibii to ponad dwustutysieczne miasto polozone na wysokosci 1660m n.pm. Zimno tu troche i wieje, ale ladnie jest. Wlasciwie nie afrykansko. Bogato i czysto. Wysokie biurowce w centrum, czyste, nowe auta sunace po szerokich ulicach, supermarkety i fast foody. Wszystko to sprawia, ze latwo zapomniec, ze jest sie w Afryce. Czasami mozna sie dopatrzec paru szczegolow podpowiadajacych, ze to nie do konca jest Europa czy USA. Wszystkie domy i rezydencje czy male hosteliki ogrodzone sa wysokim na kilka metrow plotem pod napieciem. To juz mowi duzo o poziomie bezpieczenstwa w tym kraju.
Spotkalismy w Windhoek Michala Kozoka z Ewelina, ktorzy wlasnie przyjechali stopem z Angolii. Pozdrowienia dla nich. Z ich relacji wynika, ze na drogach Namibii tez bezpiecznie nie jest. jezdza za szybko i nierozwaznie.

Udalo sie nam zalatwic miejsca na kempingu w Parku Narodowym Etosha. Jestesmy szczesciarzami. To podono jedno z pieknieszych miejsc na ziemi do obserwacji afrykanskich zwierzat. Zobaczymy jutro. Do uslyszenia.

Namibia i przestrzen

Z tego calego zamieszania zapomnialem dodac, ze nasze bagaze ostatecznie dolecialy do Kapsztadu i moglismy je odebrac z lotniska. W koncu mielismy swiezy zapas szminek, suszarki do wlosow i czysty garnitur...:-)

Wrocmy jednak do Namibii. Kraj ten, podobnie z reszta jak RPA to ogromne przestrznie, przypominajace mi troche Arizone czy Teksas, albo znana mi tylko z opowiadan Australie. Jedziemy przez setki kilometrow i nie ma ani zywej duszy. Nie ma miast, nie ma wiosek, nie ma ludzi.
Namibia to bardzo mlody kraj, niepodleglosc uzyskali w 1990 roku. Uprzednio byla to czesc RPA. Dziasiaj kraj nalezy do bogatszej czesci afrykanskiego kontynentu, ale roznice w poziomie zycia obywateli sa ogromne. Stad tez biora sie wszelkie animozje i przestepczosc.
Pierwszej nocy w Namibii spimy w Keetmanshoop. Na mapie niby to miasto, w rzeczywistosci nazwalbym to osada.
Wczesnie rano ruszamy w kierunku najstarszej na swiecie pustynii - Pustynii Namib. Poznym popoludniem mijamy tabliczke Sesriem. To mala wioseczka przy bramach parku narodowego Naukluft utworzonego na obszarze pustynii. Dotarlismy w sama pore, zeby zobaczyc kilkusetmetrowe wydmy mieniace sie roznymi kolorami w zachodzacym sloncu. Przepieknie.
Po zimnej nocy w namiocie rano przed switem ruszamy ponownie na pustynie. Widac slady zwierzat na piasku. Moze to antylopy Oryx albo Kudu, albo jedno z malych zwierzatek zamieszkujacych ten niegoscinny teren.
Punktem docelowym jest Dolina Smierci - plaski teren, teraz w zimie zupelnie wyschniety, z ktorego gdzie niegdzie wystaja kikuty obumarlych drzew tworzacych atmosfere pustki i izolacji. Ciemnobrazowe konary drzew wyrastajace z bialego podloze wygladaja niesamowicie na tle pomaranczowo-czerwonych wydm. Warto tu przyjechac.
Zrywa sie burza piaskowa. Dotarcie do namiotow zajmuje nam godzine i jest troche utrudnione. Oczy pelne piasku. Wszedzie piasek.

Bagaze

Nie poszlismy do okienka sprzedazowego tylko rozpoczelismy batalie wojenna. Wytoczylismy wszystkie mozliwe argumenty i jeden zadzialal. Jechalismy przeciez na podroz poslubna, przynajmniej tak to przedstawilismy i miejsce w samolocie sie znalazlo. Wieczorem wystartowalismy do Johannesburga. Przygod widac bylo za malo, wiec rano okazalo sie, ze bagaze zaginely. Trudno, trzeba sobie jakos radzic, bez lokowki, garnituru i kapelusza...
Wynajelismy auto i wyruszylismy w strone Kapsztadu. Auto to najlepszy srodek do podrozowania w Afryce Poludniowej. Transport publiczny jest bardzo drogi albo w ogole nie istnieje.
We wtorek dojechalismy w burzy snieznej do Bloemfountain, stolicy jurysdykcjyjnej RPA. Kraj ten ma trzy stolice: Kapsztad - administracyjna, Pretoria - parlamentarna i wlasnie Bloem - sadowa. Znalezlismy jakies baraki do spania. Bylo zimno, nad ranem okolo zera. Zima w Afryce poludniowej. Zima.
W srode udalo nam sie dojechac po pokonaniu ponad tysiaca kilometrow do Kapsztadu. Piekne miasto. Moze nie jak moje ulubione La Paz, ale slicznie tu bylo i europejsko. I czysto. I bezpiecznie. I przytulnie, ale drogo. No coz to RPA, jeden za najbogatszych krajow Afryki po Gabonie.
Dzien kolejny spedzilismy sobie w tym milym miejscu. W dzien w miare cieplo, noce zimne. Gora stolowa wznoszaca sie nad miastem nadaje niesamowity klimat i jak twierdzi Marta z Barankiem widok jest warty pofatygowania sie kolejka linowa na szyt gory.

Z Kapsztadu jest 677km do granicy z Namibia. Dojazd zabral nam prawie caly dzien. Zdazylibysmy przed wschodem do pierwszej osady po stronie namibijskiej gdyby nie tlumy poludniowoafrykanskich turystow na granicy zmierzajacych w tym samym kierunku. W RPA rozpoczely sie wakacje.