Thursday, August 24, 2006

Europa

Wyladowalismy na starym kontynencie. Cali i zdrowi, a moglo byc roznie. Ameryka Poludniowa jest troche niebezpieczna. Mielismy niemily przypadek w Wenezueli. Napadlo nas pieciu kilkunastolatkow z pistoletem i bylo troche nieciekawie. Ukradli nam maly plecak, troche bylo szamotaniny, ale zyjemy i nic sie nie stalo. Jak to mowia zdrowie jest najwazniejsze. Niestety nie kazdy moze je miec. Kinga Choszcz, znana polska podrozniczka, zmarla na malarie 9 czerwca w Akrze w Ghanie. Kilka miesiecy wczesniej bylem w Akrze chodzac wesolo po ulicach i tanczac reagge z lokalnymi. Jak widac nigdy nie wiadomo co kogo czeka.

Cieszymy sie, ze jestesmy juz w domu. Pozdrowienia dla wszystkich, ktorzy byli wirtualnie z nami. Juz plany kolejnej eskapady sa. Na razie ich nie zdradzimy do konca. Do zobaczenia juz wkrotce. Hasta la vista.
Tomek Szymkiewicz

Sunday, August 13, 2006

Caracas

Dzien wyjazdu
Chyba nie chcialbym mieszkac w Caracas. Na dworcu autobusowym La Bandera nerwowka. Ktorą taksówkę wziąć? Czy ta jest oficjalna czy tamta? Czy w tej nas nie okradna czy ta w ogole dojedzie. Caracas to taka miejska dzungla. Silniejszy i sprytniejszy wygrywa. Dla żółtodziobów i nowicjuszy trochę tu niebezpiecznie. Nigdy nie lubilem duzych miast. Sa miłe wyjatki, ale Caracas nim na pewno nie jest. Jedziemy przez przez barrios czyli biedne dzielnice. Taksówkarz mówi, ze tam niebezpiecznie. Pytam jak oni żyja, a on mówi, ze normalnie i dziwi sie ze robimy zdjęcia. Nie macie biednych dzielnic w Polsce? Pyta. Tak mamy. Tylko troche inne, ale tego już mu nie tłumaczę.
Ludzie żyją w osiedlach skleconych z cegły, blachy i drewna. Prąd maja, ale podlączony na lewo. Woda jest w niewielu miejscach. Taksowkarz mówi, ze w domach mają wszystko. Telewizory, wieże, dvd, aparaty... a ktos inny je własnie stracil. Mowia, ze tak niebezpiecznie. To chyba prawda.
W końcu jestesmy na lotnisku. Odetchnęlismy. Wieczorem lecimy do Lizbony. Wenezuela jest ladna, ale jest dzika.

Maracay

Dzien 49
Fale, fale i po falach. Rano zdazylismy jeszcze spojrzec na Playa Grande i popedzilismy na autobus jadacy do Maracay. Po poludniu pospacerowalismy po Placu Bolivara, gdzie biegaja sobie iguany, pokrecilismy sie po uliczkach i zagladnelismy do katedry. Maracay to miasto wielkosci Wroclawia, bardzo zielone.
Wieczorem spadl deszcz. Tak wlasciwie to ta pora deszczowa nie jest taka zla. Nie bylo ani jednego dnia kiedy padaloby dluzej niz dwie godziny. To nie azjatycki monsun.
W pokoju mielismy nawet telewizor. Pokazywali akurat wywiad z Shakira i poczatek kampani Hugo Chaveza. Idiota. Chyba jednak nie. Sprytny chuligan, ktory odwoluje sie do wiekszosci biednego spoleczenstwa Wenezueli. W kazda niedziele prowadzi w telewizji swoj smieszny progam Hola Presidente, w ktorym przemawia do narodu.
Chavez to dobry kumpel Fidela. Jutro podobno leci do Havany, zeby zlozyc El Comendante zyczenia. Fidel konczy 80 lat. Jezeli jeszcze zyje, bo rozne plotki kraza. Polecam artykul Marcina Zurka http://serwisy.gazeta.pl/wyborcza/1,34513,3544266.html
Hawana wyglada mniej wiecej tak jak on opisuje. Trzeba zobaczyc samemu zeby sie przekonac.

Friday, August 11, 2006

Fale

Dzien 48
Takich fal to nie widzielismy juz dawno, a wlasciwie to chyba nigdy. Conajmniej 3 metrowe, wyrastaja kilka metrow od brzegu i rzucaja kapiacych sie na brzeg niczym zabawki. Frajda nieziemska.
Dzisiaj poplynelismy do innej wioseczki - Chuao. Dookola plantacje kakao. Niezly zapach czekolady w wiosce. Ani sie podoba :-)
Powrot w deszczu a jutro juz do Maracay.

Park Narodowy Henri Pittier

Dni kolejne nastepujace
Jak mowilismy tak zrobilismy. Dotarlismy do Puerto Colombia, malej wioseczki nad oceanem 52 km na polnoc od Maracay. Dostac sie tu latwo nie jest. Droga biegnie przez dosc wysokie gory - ponad 2400m. Widoki piekne, ale po okolo godzinie jazdy jestesmy juz w chmurach i widocznosc spada do 10 metrow. Szosa jest waska i strasznie kreta.
Samo Puerto Colombia jest dosc turystyczne, bardzo wielu Wenezuelczykow szczegolnie z Caracas przyjezdza tu na weekendy. Plaze piekne, otoczone z obu stron gorami. Pieknie. Pelno skrzeczacych zielonych papug i wielki huk fal. Szkoda, ze niedlugo trzeba wracac do domu...

Tuesday, August 08, 2006

Nurkowanie

Dzien 45
Chyba kiedys trzeba bedzie sie zdecydawac na kurs nurkowania. Duzo sie traci nie widzac podwodnego swiata, szczegolnie tutaj w Wenezueli. Moze w przyszlym roku na Wielkiej Rafie...
Dzisiaj poplynelismy lodka z czterema Francuskami na wysepke Boca Seca. Ladnie tu, ale tlum miejscowych psuje troche atmosfere. Generalnie mozna podsumowac, ze wielu Wenezuelczykow to po prostu brudasy. Sliczna plaza zasmiecona jest na potege. Wchodza do wody z jedzeniem, rzucaja butelki po piwie wlasciwie wszedzie.
Najlepsze wrazenie robia pelikany przylatujace w okolice plaz, zeby polowac na ryby. Siadaja na galeziach kilka metrow od ludzi i czatuja na ryby.
Jutro spadamy do Maracay i dalej do Parku Narodowego Henri Pittier. Podobno ma byc ladnie. Gory, plaze, ptaki, morze... Zobaczymy.
Wiadomosc dla Lisa: Szykuj sie bo moze trzeba sie kierowac na wschod do Indonezji albo jeszcze dalej. Banjul juz zdobyty. Pozdro.

Monday, August 07, 2006

Park Narodowy Morrocoy

Dzien 44
Lepszym pomyslem na zobaczenie parku jest wynajecie lodki. Z przystani lodki plywaja do najciekawszych miejsc w parku. Generalnie mozna podsumowac, ze to wspaniale miejsce dla tych co lubia ptaki, zolwie i swiat podwodny. Tu pozdrowienia dla Cioci i Wujka Keano Reevesa. Mozna tu ponurkowac i jest po co. My poplywalismy troche z maska i rurka. Ryby i rafa niezla. Godne polecenia. Jest chyba kilka centrow nurkowych. Jedno takie ma Niemiec. Codziennie chodzi pijany, ale lokalni go znaja i mowia, ze jest w porzadku.
Plaze w parku sa rzeczywiscie bajkowe. Bialy piasek, palmy i lazurowa wodna pelna ryb i korali.

Przy okazji pozdrowienia dla mojej amerykanskiej siostry co to miala tu do Wenezueli przyleciec. Cos albo ktos musial ja zatrzymac w USA. Pozdrowienia dla Jasona.

Park Narodowy Morrocoy

Dzien 43
Nasiedzielismy sie troche w autobusach, ale dotarlismy w koncu gdzie chcielismy. Jestesmy w Tucacas. To male miasteczko, godzine jazdy od Valencji, jest miejscem wypadowym do Parku Narodowego Morrocoy. Sama miescina to nic specjalego, ale plaze wokol sa super. Jedziemy wiec zobaczyc. Jest niedziela. Na plazy tragedia. Tysiace Wenezuelczykow, jeden na drugim albo raczej kolo drugiego albo drugiej :=)
Wiekszosc pijanych, pelno smieci. Butelki w wodzie, na plazy, papiery na drzewach. Generalnie syf. Szkoda, ze taka piekna laguna jest tak niszczona. W poniedzialki podobno sprzataja plaze.

Salto Angel

Dni nastepne pelne wody...
Lecimy malym piecioosobowym samolocikiem do Canaimy. Pierwszy raz lecialem takim malym stworem i wrazenie niesamowite. Lecielismy w trzy osoby, pilot plus zaopatrzenie. Glosno w takiej maszynie i ciezko sie rozmawia, ale widoki niezapomniane. Male cesny kursuja miedzy Ciudad Bolivar i Canaima jak taksowki powietrzne. Laduja, zabieraja pasazerow i startuja i tak w kolko. Lot trwa okolo godziny. Przy ladowaniu w Canaimie widok laguny do ktorej wpada chyba 6 wodospadow jest nieziemski.
Na lotnisku ruch jak na targu. Wszyscy chca zobaczyc najwyzszy wodospad na swiecie.
Wodospad Angel polozony jest w niedostepnym regionie dzungli okolo 70 kilometrow na poludnie od Canaimy. To wioska, ktora nie ma polaczenia drogowego z innymi miastami dlatego wszyscy musza dotrzec tu samolotem. Nastepnie pozostale 70 kilometrow pokonuje sie lodzia.
Wyruszylismy kolo 10 rano. Cztery godziny plynecia w gore rzeki. Fajna sprawa, po drodze mija sie ogrmone tepui. Klimat jak w jakims zaginionym swiecie Conan Doyla. Po prostu nie da sie tego opisac. W koncu docieramy do celu. Pogoda na szczescie dopisuje. W porze deszczowej to ruletka. Mozna nic nie zobaczyc. Czasami Angel jest caly przykryty przez chmury i nic nie widac. Wysiadmy z lodki, jeszcze godzina marszu i jest. Widac najwyzszy wodospad na swiecie 983 metry. To kolos. W porze deszczowej wyglada naprawde imponujaco. Tony wody spadaja w wiekszosci z postaci pylu wodnego. Zanim dotra do ziemi rozpylaja sie w powietrzu. Warto to zobaczyc.
Spimy w specjalnie przygotowanym campie na przeciwko wodospadu. Cala noc leje. Rano tez. Z ogromnej formacji skalnej zwanej tepui, z ktorej spada wodospad splywaja teraz dziesiatki mniejszych wodospadow nazywanych przez miesjcowych indian Angelitos czyli Aniolki. Tego widoku sie nie zapomina.
Do Canaimy docieramy cali mokrzy. 3 godziny po drodze lalo.
Nastepnego dnia poplynelismy jeszcze zobaczyc wodospady lezace w poblizu Canaimy. Jest ich duzo i robia niezle wrazenie po deszczach.
Ania
To naprawde wspaniala przygoda i polecialabym tam jeszcze raz z wielka ochota. Chluba Wenezuelczykow, najwyzszy na swiecie wodospad, 16 razy wyzszy od Niagara Falls, i caly Park Narodowy z mnostwem innych wodospadow, to atrakcja numer 1 w tym kraju. Dolecielismy tym 5-cio osobowym samolocikiem do Canaimy, w ktorej tak naprawde wszystko sie zaczyna. Juz przed ladowaniem pojawia sie dolina z 6-cioma wodospadami. Wita nas nasz przewodnik i jedziemy do naszej osady. Mamy duzo czasu dla siebie w ten pierwszy dzien, wiec udajemy sie na spacer po okolicy. To mala wioska tak naprawde, ale to wlasnie tutaj znajduje sie Laguna Canaima ze slynnymi z okladki przewodnika Lonely Planet (z ktorym sie nie rozzstajemy) po Wenezueli trzema palmami w wodzie. Plaza cudowna, woda ma kolor ciemnego bursztyna, z powodu barwnika w korzeniach drzew-taniny, tutejsi zartuja, ze ta woda to coca-cola. Woda z wodospadow spada z wielkim hukiem w dol, tworza sie fale, co wraz z bialym piaskiem daje wrazenie, jakby sie bylo nad morzem. Kolejny dzien to juz ranna wyprawa lodzia przez rzeki az do samego Angela- nie ma mozliwosci dojscia do niego pieszo. Po drodze zatrzymujemy sie kilka razy aby wykapac sie w zjandujacych sie po drodze mniejszych basenikach utworzonych przez mniejsze wodospady.Pozniej juz niezly trekking przez dzungle i pojawia sie on, wielki, wspanialy, dostojny, i widzimy go w calosci!! A to nie zdarza sie czesto!Potem juz tylko ulewa-tak, tak, jak na pore deszczowa przystalo, i trekking do naszej osady. Przemoczeni do suchej nitki po godzinnym trekkingu czeka nas noc na hamakach w srodku dzungli, jakies 400 metrow od Angela.Rano, poniewaz wody wezbraly po burzy widok na wodospad jest jeszcze ciekawszy, wiele innych mniejszych pojawola sie obok niego . Powrot lodzia do Canaimy i wieczorem udajemy sie na zwiedzanie okolicy, wchodzimy do wnetrza wodospadu, od strony skal- to robi niesamowite wrazenie, niezapomniane do konca zycia.

Gran Sabana

Dzien 38
W Wenezueli jest duzo Niemcow. Nie wiem dlaczego, ale moze dlatego, ze jest tu cieplo, tanio i moga sobie sobie latwo zarabiac na turystach zanim Wenezuelczycy naucza sie tego robic i z nimi konkurowac. Zdecydowalismy sie wiec pojechac na mala wycieczke z wlascicielem jednej z takich firm turystycznych.
Jechalismy wzdluz granicy brazylisjskiej ubita droga az dotarlismy do malej osady gorniczej o nazwie El Polaco. Ciekawe co? Wzielo sie ta stad, ze na tym terenie jakis Polak jako pierwszy znalazl tu diamenty i zalozyl kopalnie. Dzisiaj wlasciel czerpie z tego niemale zyski. 8 moze 10 facetow z rodzinami pracuje tu od rana do nocy wyplykujac szlam z ziemi, ktory pozniej jest filtrowany przez specjalna maszyne. Raz na tydzien sprawdza sie czy w maszynie sa jakies diamenty. Sprzedaje sie je w miasteczku Santa Elena, gdzie amatorow kupna nie brakuje. Wlasciel bierze 70 procent zysku, reszta zostaje do podzialu dla gornikow. Sprawiedliwie, prawda? Tak to juz jest na tym swiecie.
Po poludniu dojezdzamy do malej osady Pauji. Podono mieszkancy sa niezle walnieci. Caly czas cos pala, ale nie wygladali zle. Nawet troche normalnie...
Droga caly czas biegnie przez dzungle. Ogromne niebieskie motyle o nazwie morfo przelatuja przed maska. Widzimy jeszcze weza i setki mrowek kolosow, maja jakies 2 centymetry wiekosci.
Nasz wyluzowany Niemiec odwozi nas na czas na wieczorny autobus do Ciudad Bolivar.